Aga Zaryan 1

Część I
Nie jestem polską Dianą Krall
 
Pogotowie Wokalne: Jesteśmy zaledwie kilka dni po premierze Twojego ostatniego albumu. Masz już pomysł na następną płytę?
 
Aga Zaryan: Tak, jak najbardziej!  Obecnie mam w głowie trzy zupełnie różne projekty, ale chcę poczekać kilka miesięcy, bo jeszcze trwa promocja „Księgi Olśnień”. Więc pomysłów mam kilka, a od czego zacznę, nie wiem. Raczej będą to trzy równoległe nurty. Nie chcę zdradzać szczegółów. Niespodzianki są miłe. Zapewniam, że nie będzie to miało nic wspólnego z poetyckim nurtem, w którym poruszam się ostatnie półtora roku.
 
Niezależnie od tego, co się znajdzie na płycie, na pewno już wiesz, jak graficznie ta płyta będzie wyglądała. Wszystkie Twoje płyty mają podobną, konsekwentną linię wizerunkową.
Okładki są  odzwierciedlenie mojej konsekwencji muzycznej. Jestem sobie bardzo wierna estetycznie. Nie robię niczego, co by mnie uwierało. We wszystkim w czym uczestniczę, muszę czuć się dobrze, dlatego też grafika jest dla mnie taka istotna. W tych trudnych czasach, kiedy płyty sprzedają się trudniej, zrobienie porządnej i ładnej okładki z pomysłem jest ważne. Fajnie, że  to zauważasz, bo wkładamy w to sporo pracy.
 
Z tą szatą graficzną wiąże się też zjawisko niezwykłe na naszym rynku, bo na okładkach wszystkich Twoich płyt widnieją nazwiska muzyków z Tobą grających.
Bez tych muzyków moje utwory nie brzmiałyby tak dobrze. Siłą rzeczy jestem frontmenką, osobą,  która przynosi pomysły na kolejne albumy i podpisuje się pod finalnym efektem naszej pracy.  Zdaję sobie jednak  sprawę, że ostateczny kształt moich utworów to wynik pracy grupy ludzi, którym jestem wierna. Oczywiście, że lubię czasami zapraszać do współpracy różne osoby, stąd np. mój duet z Grzegorzem Turnauem. Dla mnie jednak najistotniejsze są konsekwencja i wierność, również też wierność współpracownikom.
 

Nie denerwuje Cię szufladkowanie artystów, że ten jest od jazzu, a tamten od piosenki aktorskiej albo poetyckiej?
Mam już do tego dystans, zwłaszcza że obecnie nie da się mnie zaszufladkować, bo moje albumy tzw. okolicznościowe („Umiera piękno”, „A book of luminous things”, „Księga olśnień”) to nie są propozycje stricte jazzowe, ani nawet poetyckie. To są po prostu piosenki napisane do poezji. Mam nadzieję, że ich nie nadinterpretowuję i śpiewam je jak piosenki.
 
Wydaje mi się, że to szufladkowanie jest potrzebne krytykom i słuchaczom, którzy muszą mieć tę pierwszą informację, na zasadzie: Aga Zaryan, to polska Diana Krall.  Akurat w moim przypadku nie miało to wiele wspólnego z rzeczywistością, poza tym, że obie jesteśmy blondynkami i śpiewamy standardy. Mamy jednak inną osobowość sceniczną, inne aranżacje, inaczej brzmi nasza muzyka. Uśmiechałam się jednak na te porównania, ponieważ Krall odniosła wielki światowy sukces, więc był to dla mnie komplement. Nie widzę tu jednak podobieństw ani w barwie głosu, ani w energii muzycznej.
 
Z drugiej strony uważam, że jeśli już mnie określać, to  jestem wokalistką jazzową. Nawet jeśli śpiewam inny repertuar niż typowo jazzowy, to jest we mnie ten swingujący pazur. Nie zmieniam manier w zależności od tego co śpiewam. Jeśli śpiewam piosenkę np. Wondera albo Marley’a  to nie śpiewam tak jak oni, tylko próbuję zrobić to po swojemu. Mimo wszystko dorobek jazzowy jest mi najbliższy, dlatego najbardziej utożsamiam się z tym właśnie gatunkiem.

 

Na każdym etapie Twojej drogi artystycznej przebija się Twoje solidne wykształcenie muzyczne.
Moja najważniejsza edukacja to doświadczenie sceniczne, bo droga muzyczna, którą przeszłam, jest raczej nietypowa. Jestem dzieckiem muzyka, ale do szkoły muzycznej poszłam mając 17 lat, więc stosunkowo późno. Czasami żałuję, że rodzice nie posłali mnie wcześniej na lekcje muzyki, musiałam więc dużo rzeczy nadrabiać później. Patrząc na historię jazzu, to większość uznanych wokalistek nie kończyła szkół. Uczyło je życie i scena. Formalna edukacja muzyczna i szkolenie głosu są bardzo ważne, ale później trzeba się konfrontować z publicznością, nagrywać płyty, mieć pomysły na repertuar. Nie można więc cały czas koncentrować się na technice. Bardziej chodzi mi o to, aby mieć coś do powiedzenia na scenie i żeby trafiać do słuchaczy, którym jesteś w stanie coś interesującego zaproponować.
 
Wokalnie kształciłaś się w Polsce i USA, więc zapewne widzisz jakieś różnice w sposobie kształcenia?
Tak, tak! Różnice są ogromne! Zaczęłam śpiewać jazz mając 20 lat, będąc uczennicą szkoły muzycznej przy ul. Bednarskiej. Wyjechałam dwukrotnie na letnie warsztaty jazzowe w Californii  i tam pierwszy raz miałam kontakt z doświadczonymi wokalistkami. One otworzyły mi oczy na podstawowe sprawy, o których nikt w Polsce mi wcześniej nie powiedział. Główny sens rozpoczęcia śpiewania  to zaakceptowanie swojego głosu i śpiewanie naturalnie. I dziś z perspektywy czasu wiem, że to było chyba dla mnie niezbędne.
 
Śpiewanie swoim naturalnym głosem to przecież podstawowa sprawa!
Tak, ale tego się chyba u nas nie uczy, bo okazuje się, że młodzi ludzie o tym nie wiedzą. Często spotykam się z dziwną tendencją śpiewania manierycznego, naśladowania swoich idoli wokalnych. Kiedyś prowadziłam warsztaty w Pradze czeskiej i tam między innymi pracowałam z dwiema dziewczynami. Jedna z nich brzmiała identycznie jak Norah Jones, a druga jak Diana Krall. Zajęło mi kilka dni, żeby je przekonać, że to nie jest ich głos i nakłonić do prób poszukania swojej barwy.
 
Więc te warsztaty amerykańskie miały dla mnie, początkującej wokalistki,  bardzo ważne znaczenie  – powodowały przełamywanie barier emocjonalnych i pokonywanie lęku przed wydobywaniem głosu i zaistnieniem na scenie. Zrozumiałam tam także ogromne znaczenie współpracy z muzykami. Z perspektywy mojej edukacji szkoły w Polsce tego nie uczą. Wokaliści wrzucani są na głęboką wodę, bo uczą się pięknie śpiewać, a potem wychodzą na scenę i nie umieją współpracować z zespołem. Wstydzą się, mają kompleksy, boją się odwrócić do muzyków, żeby im coś powiedzieć.
 
Więc pewnie warto uczyć się u doświadczonych wokalistów?
Na pewno tak! Jednak tu możemy zetknąć się z problemem priorytetu. Jeśli na przykład młode absolwentki, które same powinny szukać swojej drogi artystycznej, są bardziej paniami nauczycielkami  niż artystkami, to mam wątpliwości. Ja uczyłam tylko 3 razy na warsztatach jazzowych, ale w tym roku już nie pojechałam. Trzeba uważać, bo jeśli ktoś jest twórcą, to jest bardzo trudno być jednym i drugim: nauczycielem-mentorem i  muzykiem wykonującym swoją absorbującą pracę twórczą. Ciężko to łączyć, kiedy ktoś poświęca się uczeniu innych, może mieć za mało czasu na swoje projekty, a praca nad repertuarem i znalezienie pomysłu na ciekawy projekt to wynik często żmudnej pracy.
 
Może kiedyś będę częściej uczyła, ale na razie mam tyle swojej pracy, kosztuje mnie to ogromne ilości przeróżnych emocji, że ciężko mi jest sobie wyobrazić siebie na etacie w szkole.…..Zresztą sam uczysz i wiesz, jakie to jest absorbujące i odpowiedzialne.
 
Oczywiście nie można generalizować, bo są wokaliści, którym udaje się połączyć te dwa zajęcia, natomiast ja, póki co, nie mam takich potrzeb. Jestem egoistyczna i koncentruję się głownie na swoim repertuarze.
 
 
Rozmawiał:  Wojciech Wądołowski
październik, 2011 r.