Część II
Dla mnie słowa są równie ważne jak muzyka
Wokalnie stać Cię na dużo, a mimo to nie pozwalasz sobie na tzw. fajerwerki wokalne.
Myślę, że to kwestia mojego podejścia do muzyki. Stać mnie na jakieś fajerwerki, tylko po co? Jest kilku wokalistów, których za takie rzeczy cenię: genialny Stevie Wonder, zjawiskowa Chaka Khan, czy charakterystycznie brzmiący Prince. Znam swój głos – brzmi najlepiej w średnicy i poniżej, nie mam więc potrzeby śpiewania wielu wysokich dźwięków, żeby pokazać wachlarz emocji. Czasem mnie ponosi w wysokie rewiry, ale wolę siebie śpiewającą w wygodnym przedziale dźwięków. Skrupulatnie dobieram tonacje.
Analizując Twoje ponad dziesięcioletnie zawodowe życie sceniczne dochodzę do wniosku, że lubisz trudne wyzwania. Wolisz chyba bardziej „mieć pod górkę”, niż być w komfortowej, łatwej sytuacji? Jeśli przyjrzymy się Twojej drodze od „My Lullaby” do „Księgi olśnień”, to jest to droga niezwykła.
Pierwszą płytę nagrałam 10 lat temu, następną dopiero po pięciu latach. Przez kolejnych pięć powstało również pięć albumów, więc pracy było sporo. Nie czuję jednak, że to co robiłam, to była jakaś niewiarygodna orka. To prawda, że nie miałam dużo czasu na życie prywatne, że brakuje mi takiej zwykłej codzienności, ale nie mogę powiedzieć, że stały się jakieś niezwykłe rzeczy. Po prostu pracowałam. Mam wręcz taki charakter, że jak skończę kolejną płytę, to nie słucham jej w nieskończoność, tylko myślę co dalej. A czy lubię mieć pod górkę? Nie robię nic przeciwko sobie. Może nie robię muzyki, która jest komercyjna, ale znajduję swoich słuchaczy i moje płyty często sprzedają się nie gorzej niż muzyka popularna. Cieszę się, że to co robię dociera do różnych słuchaczy, że znajdują się wśród nich ci, którzy w muzyce oprócz czystej rozrywki szukają pięknej harmonii, wysublimowanej melodii i tekstu traktującego o czymś ważnym.
Przejdźmy do ważnego nazwiska w twoim życiorysie artystycznym – Michał Tokaj. Bez niego Twoje życie muzyczne wyglądałoby chyba inaczej?
To jest to o czym już rozmawialiśmy, że muzycy są zawsze wymieniani na okładkach. Michał Tokaj to osoba niezwykle dla mnie ważna, jest moim MD (Music Director). Bez jego wiedzy, talentu i wrażliwości mój dorobek płytowy byłby inny. Z Michałem pracujemy od początku i, kiedy mam pomysły na kolejne albumy, to wkracza Michał i jest z mojego punktu widzenia niezastąpiony. Dlatego też jest to jedyny pianista, z którym współpracuję, a współpracuje nam się wspaniale. Tu chodzi o sprawy gustu, wrażliwości. Nas podobne rzeczy zachwycają albo wkurzają. Cieszę się, że Michał jest też doceniany indywidualnie, bo ostatnio został uznany najlepszym kompozytorem jazzowym.
Myślę, może trochę nieskromnie, że tworzymy wyjątkowy team.
W tym teamie jest chyba jeszcze ważna Twoja wytwórnia płytowa Blue Note?
Współpraca z Blue Note to szczególna nobilitacja i niespodzianka. I chyba nagroda za moją konsekwencję i za to, że się nie rozdrabniałam. Miałam wcześniej różne propozycje, ale umiałam z nich zrezygnować. Muzyka jest dla mnie ważniejsza od kwestii finansowych. Co prawda żyję z muzyki, ale nie dałabym się przekupić, żeby schlebiać na siłę gustom. Michał ma takie samo podejście. Blue Note Records nadaje też prestiż naszym albumom i pootwierał nam drzwi, bo płyta była ostatnio wydana w Japonii i Turcji.
Właśnie ostatnio miałaś tam koncerty związane z promocją albumu „Looking, Walking, Being”.
Tak, dlatego graliśmy tam głównie utwory z tego albumu, ale nie mogłam sobie odmówić zaśpiewania innych piosenek, np. Miłosza. I zobaczyć, jak to będzie odebrane.
Jaki był odbiór?
Słuchano z zaciekawieniem. W Azji jazz jest czymś, z czym ludzie się oswajają. W Turcji znajomość jazzu jest znacznie słabsza. Mimo to mieliśmy świetną publiczność. Ludzie pokazują, że są otwarci na poznawanie tej muzyki, chociaż nie do końca ją rozumieją. To nie jest to samo co odbiór jazzu w Europie, nie mówiąc o Amerykanach, którzy tę muzykę wyssali z mlekiem matki. Jazz jest na szczęście muzyką uniwersalną i można go grać wszędzie.
Czy za granicą kontakt z publicznością jest inny niż w Polsce?
Wydaje mi się, że tak naprawdę to nie ma znaczenia, gdzie się gra. Muzyka jest świetnym pomostem między kulturami, zwłaszcza w przypadku uniwersalnego jazzu. Może w USA jest inaczej, bo gdy tam gramy standardy, to zdarza się, że ktoś mówi: „Podoba mi się wasza aranżacja It might as well be spring, bo Nina Simone to zaśpiewała tak i tak, a wy to zrobiliście kompletnie inaczej”.
W koncertach zagranicznych podoba mi się także to, że ludzie bardziej zwracają uwagę na tekst. Kiedyś w Norwegii zdarzyła się miła historia, kiedy po koncercie przyszła do mnie pani z widowni prosząc, żebym więcej opowiedziała o moim dzieciństwie, o którym śpiewam w „Cherry tree Avenue”. I to jest fajne, bo pokazuje, że ludzie cię słuchają.
Dlatego też zaczęłam nagrywać po polsku. Zauważyłam, że mamy w Polsce świetną publiczność, która przy prostych tekstach, jak utwory z płyty „Looking, Walking Being”, ze zrozumieniem tekstu nie ma większych problemów. Kiedy jednak już wybrałam teksty Miłosza, to miałam wrażenie, że z przekazem nie mogę do końca dotrzeć i to mi zaczęło przeszkadzać. Dla mnie słowa są równie ważne jak muzyka, dlatego Księgę zrobiłam w dwóch wersjach językowych. Zależało mi, żeby nagrać album z wierszami Miłosza dla Polaków w wersji polskojęzycznej.
No właśnie. Początkowo byłaś kojarzona jako wokalistka śpiewająca wyłącznie po angielsku, była więc obawa, że po polsku będzie gorzej. Okazuje się, że jest równie profesjonalnie. Nie miałaś problemów w przestawieniu się na śpiewanie po polsku?
Najtrudniejsze dla mnie w śpiewaniu po polsku jest dykcja. Niektórzy się dziwią: „No już się nie wygłupiaj! Jak to? Dłużej się przygotowywałaś do Księgi olśnień niż do Book of luminous things ?” Tak, zdecydowanie tak! Angielski znam od dziecka i to jest w sumie prosty i bardzo wygodny język idealny do śpiewania. A język polski, jeśli się go poważnie traktuje, wymaga solidnego przygotowania dykcyjnego. Mimo że szkołę muzyczną skończyłam już dawno, to ponownie zaczęłam współpracować z moją nauczycielką dykcji Jolantą Banak. Miałam z nią kilka wielogodzinnych sesji, na których pracowałyśmy wyłącznie nad dykcją. Chciałam być pewna, że dykcyjnie jestem czysta. Dobra dykcja potrafi pomóc interpretacji. Jak się piosenkę dobrze wykona tekstowo, to już niewiele więcej trzeba zrobić niż po prostu pięknie pokazać język. A ten język jest niestety często kaleczony przez wielu polskich wokalistów. Czasem, aż uszy więdną. Niektórzy wykonawcy nie szanują języka, w którym śpiewają! Są niechlujni, mnie to drażni.
Rozmawiamy w sercu Żoliborza, muszę więc zapytać, czy nie tęsknisz za topolami z Placu Wilsona?
Hmmm. Nawiązujesz do piosenki „Żoliborz” z płyty „Umiera piękno”…..Tak, tęsknię. Przygotowywanie materiału do tej płyty było wspaniałą przygodą emocjonalną. Przeprowadziłam się na Żoliborz 10 lat temu i ucząc się tego materiału, chodziłam po żoliborskich uliczkach, nucąc piosenki. To miało dla mnie również wymiar pozamuzyczny. Taka emocjonalna, wzruszająca podróż, która spowodowała, że mocniej związałam się z Warszawą. Dzięki pracy nad płytą „Umiera piękno” odkryłam Warszawę dla siebie na nowo. Pokochałam miasto, które traktowałam będąc młodsza trochę po macoszemu. Człowiek z wiekiem staje się coraz bardziej sentymentalny.
Te emocje właśnie słychać. Album jest przepiękny i bardzo osobisty, mimo że śpiewasz tam teksty obce.
Myślę, że wybierając wiersze tych poetek, przeniosłam się na chwilę w czasie. Próbowałam sobie wyobrazić, jak autorki tych wierszy się wtedy czuły. Dużo rozmawiałam z moim dziadkiem, który przeżył powstanie. Obudziły się we mnie nieznane mi wcześniej emocje. Jeśli to słychać, to się bardzo cieszę. Miłe także było to, że za tę płytę zostałam doceniona nagrodą Fryderyka w kategorii piosenki poetyckiej, bo wcześniej zawsze miałam nominacje w jazzie. Ta nagroda to była prawdziwa niespodzianka !
Z płyty „Umiera piękno” trudno wyróżniać jakąś jedną piosenkę, bo wszystkie są urocze. W szczególny sposób urzeka na przykład „Kalinowym mostem chodziłam”, która sprawia wrażenie jakby była współczesną wersją pieśni ludowej.
Może rzeczywiście coś takiego w tym utworze jest. O sam proces tworzenia muzyki trzeba spytać Michała Tokaja. Ja go poprosiłam o kilka smaczków, stąd w tym utworze obecność harfy. Wiersze, które wybrałam na ten album są bardzo obrazowe, stąd te różne muzyczne krajobrazy. Ta płyta wzrusza nie tylko warszawiaków, przecież wojna dotknęła wszystkich Polaków.
Rozmawiał: Wojciech Wądołowski
październik, 2011 r.