Anna Dereszowska – Odcinek I

Odcinek I
„My aktorzy nazywani jesteśmy twórcami”

 
Pogotowie Wokalne:  Widzę, że przez całe życie miała Pani dużo szczęścia. Na przykład angaż do Teatru Dramatycznego w Warszawie bezpośrednio  po ukończeniu szkoły teatralnej…
Anna Dereszowska:  Dostałam się do tego teatru, będąc jeszcze na trzecim roku studiów  i rzeczywiście to było szczęście, bo Piotr Cieślak [dyrektor artystyczny Teatru Dramatycznego] miał z nami zajęcia. I to on  zaproponował mi  angaż w teatrze i rolę w „Rewizorze”.  I to też było szczęście; moje szczęście i nieszczęście koleżanki, Mai Hirsch, która nagle się rozchorowała. To z jednej strony spotkanie ze wspaniałymi aktorami: Januszem  Gajosem, Maćkiem Stuhrem, Ewą  Telegą, a z drugiej skok na głęboką wodę.  Andrzej Domalik, reżyser przedstawienia,  to nie jest reżyser,  który prowadzi aktora za rękę,  ale to bardzo dobrze, bo to zmobilizowało mnie do szybszej samodzielności. Jako studentka byłam  rośliną wychowywaną w cieplarnianych warunkach szkoły teatralnej. Studentów tam się hołubi, dba się o nich, tym bardziej, że  jest ich niewielu. Wszyscy  traktują się jak członkowie  jednej rodziny. Oczywiście jest konkurencja, rywalizacja, ale jednak pomagamy sobie. I tu nagle nowa dla mnie sytuacja, bo  trzeba radzić sobie samemu. 
 
Debiut w „Rewizorze” na pewno był dla Pani ważny, ale ciągle pamiętam Pani  inną rolę we wspaniałym spektaklu „Pamiętnik”. To było takie magiczne przedstawienie, owiane jakąś niezwykłą mgiełką.
To był chyba mój najlepszy spektakl, bo nie mam gigantycznego doświadczenia teatralnego. Niestety, przez ostatnie dwa lata nie miałam premiery teatralnej, co było związane z moim macierzyństwem i innymi projektami zawodowymi.
„Pamiętnik”  to była wyjątkowa przygoda. Przydarzyła nam się, bo pracowaliśmy w gronie ludzi dobrze się znających i  szanujących  wzajemnie. W obsadzie spektaklu było sporo osób z mojego roku i kilka troszkę starszych. I ta grupa cały czas bardzo się wspierała. Wydaje mi się, że kiedyś tak  właśnie pracowało się w teatrze. Poświęcaliśmy sobie dużo czasu, zostawaliśmy po próbach i  często siedzieliśmy do nocy przy drinku, czy kawie i rozmawialiśmy o tym, co to ma być za spektakl,  jakie  mają być  nasze postaci. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Zostawaliśmy nie tylko na swoje sceny, ale też na sceny kolegów i wzajemnie się reżyserowaliśmy. To była taka „reżyseria pozytywna”.  Wszyscy graliśmy przecież do jednej bramki i rzeczywiście wyszło z tego świetne przedstawienie.
 
Czyli miała Pani szczęście uczestniczyć w niezwykłym procesie twórczym?
Tak, to był prawdziwy proces tworzenia. 
 
To chyba  niezbyt często zdarza się aktorom?
My aktorzy nazywani jesteśmy twórcami  i często to jest przesadzone.  Nie ma co ukrywać, że  w takiej codziennej serialowej pracy trudno jest być twórcą. Wszyscy się spieszą, każdy ma jakieś swoje pilne sprawy poza planem. Częściej na tworzenie można sobie pozwolić w zamkniętych formach, jak film fabularny czy zamknięty serial. Ale tu następuje jeszcze długi proces  postprodukcji, montażu i tam można wiele zmienić. Kiedy film jest już gotowy, czasami okazuje się, że wszystko to, co sobie wymyśliliśmy na planie, teraz absolutnie inaczej wygląda. Teatr stwarza więcej możliwości, żeby być twórcą. Tam jesteśmy taką materią, którą widz ogląda na bieżąco. Widzi więc kształt finalny. 
 
     

 
Co sądzi Pani, jako była aktorka Teatru Dramatycznego, o słynnym proteście  Joanny Szczepkowskiej przeciwko stylowi pracy Krystiana Lupy, proteście, który w tym właśnie teatrze miał miejsce?
Ogromnie szanuję dorobek twórczy i talent Krystiana Lupy. Nie miałam przyjemności pracy z nim. Kilka lat temu zobaczyłam  „Wymazywanie” i zachwyciłam się. Był to absolutnie niezwykły spektakl.
Wydaje mi się jednak, że teraz Pan Krystian odchodzi w rejony parateatralne, próbuje wyjść poza ramy teatru i potrzeba wielkiej odwagi i poświęcenia aktora, żeby z nim pracować. Trudno mi sobie wyobrazić, nie tylko dlatego że jestem młodą mamą, abym mogła sobie pozwolić na to, żeby poświęcić rok swojego życia na próby do jednego spektaklu.
Rozumiem więc gest pani Joasi, gest, który był podyktowany wieloma rzeczami.  Jednak przede wszystkim  był to  protest przeciwko temu, na co pozwala się pewnym osobom w teatrze. A trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że my wszyscy jako podatnicy płacimy na to, aby przez rok ktoś mógł wykorzystywać pracę innych, bo to jest pewnego rodzaju wykorzystywanie. Absolutnie jestem całym sercem i duszą za panią Joasią. Zresztą miałam okazję jej to powiedzieć. 
 
Wiem, że inni aktorzy też to zrobili.
I bardzo dobrze, bo to jest niezwykła odwaga. Myślę, że nie zdobyłabym się na taki krok.  Co prawda moja pozycja jest inna niż pozycja pani Joasi – uznanej artystki i żywej legendy. 
 
Od pewnego czasu jest Pani bardzo popularna, spotyka się z wyrazami adoracji, uwielbienia, jest zasypywana propozycjami. Czy ma Pani instynkt samozachowawczy?
Instynkt to coś, co powinno być wrodzone  i chyba nie mam go zbyt dużo, natomiast uczę się asertywności. W tej chwili jestem już do pewnego stopnia asertywna, ale jeszcze nie tak, jak chciałabym lub powinnam być. Myślę tutaj głównie o umiejętności oddzielania życia zawodowego od prywatnego. Wydaje się,  że gazety i inne  media powinny rozumieć tę granicę i nie wkraczać znanym osobom w życie prywatne. Ja po drodze popełniłam kilka błędów i pozwoliłam,  aby media weszły w moje prywatne życie. W tej chwili wszystkim się wydaje, że powinnam swoje życie prywatne udostępniać i trochę trudniej wycofać mi się z tego,  co kiedyś powiedziałam, ale staram się i ciągle się tego uczę.
 
   
 
 
Pytając o instynkt samozachowawczy, myślałem bardziej  o łatwości wpadania w pułapki, żeby  na przykład nie popaść  w samozachwyt.
Oj nie! Pod tym względem na pewno ten instynkt samozachowawczy mam. Moja droga do punktu,  w którym teraz jestem, była dosyć powolna, to nie było tak, że popularność spadła na mnie znienacka. Nie miałam takiego momentu, że mogło mi się wydawać, że jestem kimś innym, że  jestem superstar. Świadomość tego  mam zawsze, gdy wyjeżdżam za granicę. Wtedy właśnie przypominam sobie, że jesteśmy małym państwem i  ta nasza popularność to jest naprawdę popularność lokalna. Poza tym również macierzyństwo zmieniło mój sposób myślenia o sobie samej i sprawiło, że zmieniły mi się priorytety. 

Rozmawiał Wojciech Wądołowski

październik, 2010r.