Anna Dereszowska – Odcinek II

Odcinek II
„To nie o to chodzi, żeby zadowalać innych”
 
 
Wróćmy do procesu  uczenia się w Akademii Teatralnej. Co jest trudniejsze, dostać się do szkoły aktorskiej, czy ją skończyć?
Patrząc na to, ilu ludzi zdaje  do szkoły i  ilu ją kończy,  to wydaje się, że dostać się jest bardzo trudno, bo  są to setki osób  na kilkanaście miejsc. W moim przypadku chyba było na odwrót. Sam egzamin wstępny nie sprawił mi większej trudności, natomiast wyjątkowy był dla mnie początek studiów, szczególnie pierwszy semestr. Kompletnie nie wiedziałam czego się od mnie oczekuje, na czym to wszystko polega i co ja powinnam robić, żeby zadowolić profesorów. Byłam bliska rezygnacji z tej szkoły. W dodatku byłam kompletnie zagubiona  w Warszawie, wielkim mieście. Wydawało mi się, że cały mój świat runął w gruzy i że natychmiast muszę wracać do ciepłego śląskiego gniazdka. Dopiero po  pewnym czasie  zrozumiałam, że nie chodzi o to by zadowalać innych, tylko żebym ja coś dla siebie uzyskała, żebym się nauczyła od odpowiednich ludzi tego, co mnie jest potrzebne.  Miałam fantastycznych profesorów: Zofia Kucówna, Andrzej Łapicki i wielu innych znakomitych aktorów i reżyserów. I od nich mogłam się dużo nauczyć, a nauczyłam się za mało. Głównie przez to, że byłam przestraszona, młodziutka, jeszcze nie obyta z teatrem. Tak naprawdę nie wiedziałam, gdzie jest moje miejsce. Film, serial, teatr ? To do końca nie było dla mnie jasne. Wydawało mi się, że jednak  teatr, ale co tu mówić, byłam nastoletnim  dzieckiem. Wydaje mi się, że nawet kończąc tę szkołę, byłam za mało dojrzała, za mało wiedziałam, zwłaszcza za  mało wiedziałam  o sobie, żebym mogła czerpać od profesorów tyle, ile powinnam.
 
Domyślam się, że te rozterki nie wiązały się z trudnościami w opanowaniu warsztatu aktorskiego?
Nie. Jeśli chodzi o warsztat, to niewątpliwie bardzo dużo się nauczyłam. Ja z natury jestem bardzo pilna. Tak mnie nauczono, że jestem zawsze przygotowana. Taka typowa Ślązaczka, w dodatku kujon. 
 
Czy miała Pani jakieś plany awaryjne na wypadek, gdyby egzamin wstępny do Akademii Teatralnej  się nie  powiódł?
W szkole średniej miałam kilka pomysłów na studia. Poważnie myślałam o architekturze, ucząc się przez dwa  lata rysunku, były też wątki kontynuowania  tradycji  rodzinnych, bo rodzice są lekarzami.  Myślałam również o prawie. Nie miałam jednej gałęzi, która by mnie fascynowała i kierunku, w którym chciałabym się kształcić. Z drugiej strony zazdrościłam kolegom, którzy wiedzieli co chcą robić w przyszłości.
 
No tak, kiedy się kończy renomowane liceum, to jakoś łatwiej jest zaplanować swoją przyszłą drogę?
Podziwiam młodzież, która wie, czego chce. Świadomość  tego, co się chce robić, bardzo ułatwia życie. Teraz, będąc nastolatkiem, trzeba wybrać przedmioty kierunkowe w liceum i to wydaje mi się nie do zrealizowania. Ja, będąc szesnastolatką,  kompletnie nie wiedziałam, co chcę w życiu robić i to, że zostałam aktorką,  to też jest wypadkowa szczęśliwych i nieszczęśliwych zdarzeń, które mnie spotkały. 
 
A to kolejne szczęśliwe zdarzenie to wybór szkoły średniej w Katowicach, a nie w rodzinnym Mikołowie?
Hm….Tak, to kolejny zbieg okoliczności, bo ówczesnym dyrektorem tej szkoły była moja macocha. To, że skończyłam liceum Mickiewicza, zawsze poczytywałam sobie za zaszczyt i ciągle się tym chwaliłam. Bo to jest naprawdę niezłe liceum i skończyłam je z bardzo dobrymi ocenami.
To liceum sprawiło,  że lubiłam się uczyć, byłam pilną uczennicą i to też przekładało się na to,  jak podchodziłam do nauki w szkole teatralnej. To, co potrafiłam ogarnąć rozumem, a nie tylko emocjami, czyli  wszelkie przedmioty teoretyczne albo dyscypliny praktyczne bardziej techniczne,  sprawiały mi od samego początku wielką przyjemność.  Umiałam się do nich przygotować. Natomiast przedmioty kierunkowe, typowo aktorskie, były dla mnie jedną wielką magią i niewiadomą. 
 
Gdyby była Pani teraz studentką,  to zapewne skorzystałaby znacznie więcej niż wtedy?
Oj tak, na pewno wiedziałabym, na przykład jak poradzić sobie z  prozą. Na pierwszym i drugim roku mieliśmy zajęcia z prozy z Jarkiem Gajewskim. W czasie pierwszego semestru pracowaliśmy nad trudnym tekstem „Sklepów cynamonowych” Bruno  Schulza. Jarek rzucił nas na bardzo głęboką wodę, bo to wybitnie trudna proza, zwłaszcza dla człowieka, który nie ma jeszcze dużej  techniki. Owszem, posiadaliśmy wielką  fantazję i wyobraźnię, ale niekoniecznie wiedzieliśmy, co z tym wszystkim zrobić. Bardzo fajnie udało mi się to trudne zadanie zrealizować, ale raczej bezwiednie, intuicyjnie. 
Ja rozpoczęłam naukę szkolną rok wcześniej i jestem wdzięczna rodzicom, bo nigdy nie czułam się jak dziecko,  któremu skrócono dzieciństwo. Za to studia skończyłam jako najmłodsza, bo dostałam się za pierwszym podejściem. Zresztą myślę, że gdybym dostała się za drugim lub trzecim razem, to byłabym bardziej świadoma i dużo więcej bym się w szkole nauczyła.
 
W Pani dorobku artystycznym dużo jest  wątków wokalnych. Chyba ciągnie Panią do śpiewania?
Śpiewanie to kolejna gałąź, której liznęłam w liceum. Przez pewien czas wydawało mi się, że to jest moja przyszłość. Przez dwa  miesiące uczęszczałam na zajęcia wokalne. To był śpiew klasyczny, ale to nie była moja droga. Zdecydowanie nie. Skutecznie wybił mi to  z głowy brat, który… nie znosił moich ćwiczeń wokalnych w domu.  Już wtedy wydawało mi  się, że śpiewanie  to jest coś fajnego. Wcześniej skończyłam 4- letnie studium w klasie fortepianu,  więc trochę z muzyką byłam obyta. To mi pomogło w szkole teatralnej, kiedy pracowałam nad swoim głosem, rozszerzałam skalę i umiejętności wokalne. Potrafiłam sobie zagrać prymkę piosenki albo jakieś ćwiczenia techniczne i to było spore ułatwienie.
Tak naprawdę miłość do śpiewania zaszczepiła we mnie Krystyna Tkacz. To było z jednej strony szczęście, bo spotkałam się ze znakomitą artystką, a z drugiej strony, to bardzo wymagająca profesor.
To ona pokazała mi , że mogę, tylko muszę włożyć dużo pracy,  a ponieważ jestem potwornie uparta, więc udowodniłam sobie i  innym, że potrafię śpiewać. Akurat do śpiewania i do pracy nad głosem przywiązywałam w szkole teatralnej i nadal przywiązuję ogromną uwagę. Miałam nagrane przez  Janusza Stokłosę [kierownik muzyczny teatru Studio Buffo] ćwiczenia rozśpiewujące i  przez długi czas  codziennie przez pół godziny  ćwiczyłam . W tej chwili nie mam już na to czasu i  żałuję, że tego zaprzestałam, bo to było niezwykle cenne.  Mam nadzieję,  że wrócę  do tego, jak do wielu innych rzeczy, które musiałam zarzucić.
 

 
Podczas studiów uczestniczyła Pani w dużej ilości konkursów piosenkarskich. Chciała się Pani sprawdzić?
Mnie to sprawiało ogromną przyjemność, ale był to także ogromny stres. W teatrze, gdy się ma czujnego partnera i  jeśli coś zrobi się nie tak, to można do tego wrócić. Natomiast w piosence tego nie ma, jeśli się pomylisz, to muzyka  idzie dalej. Pod tym względem śpiewanie jest niezwykle stresujące. Tym bardziej na typowych konkursach, gdy się śpiewa 2 lub 3 piosenki. Co innego w recitalu, gdzie jeśli źle się zaśpiewa jeden numer, to można to naprawić w następnych. To było bardzo stresujące doświadczenie, ale dało mi obycie z estradą. Żałuję, że nie wystąpiłam w konkursie piosenki aktorskiej. Raz wzięłam udział w gali, ale nigdy jako uczestnik konkursu.

Jak Pani, w pewnym sensie profesjonalistka, czuła  się rywalizując w przeglądach wokalnych dla amatorów? W dodatku, mimo zdobywania nagród w każdym z nich, nigdy Pani żadnego takiego konkursu nie wygrała? 
Zawsze czułam, albo po prostu widziałam, że są lepsi i wtedy nie było problemu. Nigdy  nie toczyłam ze sobą  wewnętrznej dyskusji  w stylu, że coś tam  jest niesprawiedliwe. Zdarzyło się też tak, jak w Zielonej Górze na przeglądzie  piosenek Anny German , gdzie byłam „czarnym koniem”, że występ konkursowy położyłam kompletnie.  Na próbach było fantastycznie, a na koncercie coś się we mnie zablokowało i nie byłam w stanie wejść w tonację.  I mimo, że kierownik muzyczny grał mi jak wołu konkretne dźwięki,  to w tym potwornym stresie nie potrafiłam wejść w tonację. Te doświadczenia w konkursach nieprofesjonalnych bardzo dużo mi dały. Teraz,  jeśli jest jakaś wpadka, to potrafię z tym sobie poradzić. Potrafię ten stres i zażenowanie obrócić  w żart albo odwrócić od tego uwagę w jakiś inny sposób.

 
 
Rozmawiał Wojciech Wądołowski
 
październik, 2010r.