„Chelsea Morning”
Ta pochodząca z 1969 roku piosenka może być sporym zaskoczeniem dla melomanów, zwłaszcza jej niektóre wersje. Jej autorka, Joni Mitchell uznawana jest za wybitną balladzistkę, co potwierdzają jej największe hity: „Both Sides Now”, „A Case of You”, „River”. Miłośnicy twórczości artystki wiedzą, że pisała także piosenki żywsze, jednak fakt wykonywania ich najczęściej z samą gitarą ciągle kojarzył się z bardem, chociaż pewnie nikt nie wpadłby na to, aby Joni Mitchell tak właśnie nazwać.
Piosenka pochodzi z drugiego albumu „Clouds” z 1969 roku. I tu ciekawy fakt – utwór powstał przed wydaniem debiutanckiej płyty, ale artystka nie zdecydowała się go nagrać, tłumacząc to tak: „Tak, to bardzo słodka piosenka, ale nie uważam jej za część moich najlepszych owoców. Dla mnie większość piosenek napisanych na początku to takie proste, naiwne piosenki”. Jednak w międzyczasie stało się coś, czego artystka nie przewidziała. Wykonywanie „Chelsea Morning” na koncertach doprowadziło do zainteresowania się piosenką przez innych artystów. Judy Collins nagrała piosenkę jako singla, który bardzo szybko podbił listy przebojów. Potem pojawili się następni artyści, więc właściwie Joni Mitchell nie miała wyjścia – wydając swój drugi album zdecydowała się także nagrać tę niedocenioną przez nią samą piosenkę. Nagranie Collins można uznać za kopię interpretacji autorki utworu, ale dla porządku trzeba go posłuchać, wszak gdyby nie Collins, to prawdopodobnie piosenka zniknęłaby w głębokich szufladach. I jeszcze jedna ciekawostka – córka prezydenta Billa Clintona otrzymała imię Chelsea właśnie pod wpływem piosenki śpiewanej prze Judy Collins.
Drugim odkrywcą piosenki jest zespół Fairport Convention, który jeszcze przed płytą Joni Mitchel nagrał swoją wersję na debiutancki krążek.
Krótko po wydaniu piosenki w swoim albumie przez Joni Mitchell bardzo śmiałą wersję nagrał Sergio Mendes. Ten brazylijski mistrz bossa novy i samby w momencie nagrywania utworu był już uznanym muzykiem, dziś jest ikoną gatunku. I właśnie takie nagrania potwierdzają klasę kompozycji, bo jeśli bierze się za nią tak znakomity muzyk, w dodatku robi z tego perełkę, to podziw dla autorki jest jeszcze większy.
Wśród wielu ciekawych nagrań najwięcej jest wersji solowych, bo to jednak piosenka bardzo osobista. Szkoda jedynie, że są one często bardzo podobnych do oryginału. Dlatego uwagę zwraca się wersja Dave’a Van Ronka. Tutaj, dzięki harmonizacji wokalnej jest nieco inaczej, ale jeszcze nie rewolucyjnie, o czym za chwilę.
Ciekawa jest też wersja Neila Daimonda. Okazuje się, że już samo wykonanie piosenki przez mężczyznę zmienia oblicze piosenki. Pozornie podobna wersja ma jednak dużo więcej energii, a aranżacja orkiestrowa jest znakomita.
Wracamy do nagrań pań – tutaj cała masa wykonań pań z gitarą, czyli większe lub mniejsze wzorowanie się na wersji oryginalnej. Warto jednak posłuchać Marian Call, która mimo tej samej konwencji tę piosenkę śpiewa nieco inaczej, charyzmatycznie i interesująco.
Kończymy nagraniem wybitnym, bo to co zrobił The Singers Unlimited to mistrzostwo. Nagranie jest efektem współpracy ze słynnym kanadyjskim big bandem The Boss Brass. A efekt? To chyba jedno z ciekawszych nagrań, może dlatego, że ta najlepsza kapela wokalna w historii muzyki popularnej śpiewała głównie a cappella. Ich mistrzostwo jest do dzisiaj kierunkiem, w którym podążają wszystkie liczące się zespoły tego typu, a aranżacje Gene Puerlinga wykonywane są przez liczne zespoły wokalne i chóry na całym świecie.
Wojciech Wądołowski
sierpień, 2022 r.