Don’t Let me Be Lonely

„Don’t Let me Be Lonely Tonight”

Dziś słynna piosenka Jamesa Taylora, jedna z ważniejszych w jego dorobku. Utwór ukazał się na płycie z 1972 roku „One Man Dog” i od początku zaczął się cieszyć olbrzymią popularnością. Popularnością niezwykłą, bo mocno wybiórczą.  Z jednej strony  wykonuje ją wielu uznanych artystów, co pozwala myśleć, że mamy do czynienia z piosenką atrakcyjną, przyciągającą muzyków. Jednocześnie jednak zauważamy, że poza USA utwór nie jest rozpoznawalny. W Polsce także, być może dlatego, że nazwisko Taylora mówi coś jedynie bardzo osłuchanym, otwartym na różne gatunki  melomanom.

Piosenka wyróżnia się bardzo zwartą budową. Także długością, bo 2:36, to znacznie mniej niż standardowe 3 i pół minuty większości piosenek. Mimo to kompozytorowi udało się zawrzeć w niej bardzo dużo muzyki. Prawdopodobnie taki też był zamysł, aby maksymalnie skoncentrować się na tekście, stąd w oryginale występuje rekordowo krótki, jednotaktowy wstęp. Warto zwrócić uwagę na konstrukcję, w której nie ma typowego podziału na canto i refren, a jest za to charakterystyczna dla klasycznych form instrumentalnych, budowa trójdzielna (A,B,A).

Ilość nowych wykonań tej piosenki świadczy o jej wielkości. A jeśli ktoś ma wątpliwości, to długa lista znakomitych artystów powinna je rozwiać – Eric Clapton, Pat Metheny, Joe Cocker, Patricia Kaas, Peggy Lee, Earth, Wind & Fire.

Prawie wszystkie nowe wykonania stawiają na nastrój, jak chociażby w przypadku Isaaca Hayes’a. Jego propozycja jest znacznie dłuższa i jeszcze wolniejsza. Te zabiegi doprowadziły do odkrycia nowych kolorytów, a głęboki głos wokalisty dodaje dodatkowego smaku. W tej wersji piosenka o miłości zamienia się w dramatyczny protest-song nacechowany głębią uczucia, bólem i namiętnością.

W podobne klimaty prowadzi nas Oleta Adams. Tutaj rodzaj bólu jest nieco inny – wszak każdy kocha i cierpi inaczej, a na pewno różnicę tę widać w przypadku kobiety śpiewającej tekst napisany przez mężczyznę i dla mężczyzny.

Pozostając przy wykonaniach damskich warto posłuchać wersji Davida Sanborna. Ten znakomity saksofonista zaproponował wersję ballady jazzowej. To wykonanie mieści się w pokaźnym zbiorze świetnych wykonań instrumentalnych. Zadziwiające jest, że tę niepozorną, folkową piosenkę pokochali artyści muzyki ambitniejszej. W przypadku tej wersji, zaproszenie wokalistki, Lizz Wright zyskuje nową, niezwykle atrakcyjną jakość.

Don’t Let me Be Lonely Tonight to jedna z najważniejszych dla mnie piosenek. I dziś już nie jestem w stanie powiedzieć, czy wpływ na to miał sam autor, czy któreś z 3 mistrzowskich wykonań. Pierwsze z nich, to mój ulubiony George Benson. Jego wersja, utrzymana w stylistyce typowej dla tego muzyka, nie gubi nic z pierwowzoru. Jednak tutaj jest inaczej – żywsze tempo, improwizacje gitarowe, zmienione frazowanie. Na takie wersje mogą sobie pozwolić muzycy najwyższej klasy!

Drugi mistrz, Joe Cocker z właściwą dla siebie klasą i niezwykłym smakiem stworzył nowe arcydzieło. Jego wersja jest utrzymana w podobnym do oryginału stylu, jednak z tak silnym pierwiastkiem osobistym, że można być przekonanym, że to piosenka Cocker’a.

Przy trzecim mistrzu jest mały kłopot, bo w tym nagraniu nie wiadomo kto powinien być okrzyknięty mistrzem. Oto mamy wykonanie, do którego wspaniały gitarzysta  Pat Metheny zaprosił grupę równie świetnych muzyków. Nieznany wówczas szerszej publiczności Raul Midon dziś jest wokalistą nagrywającym znakomite płyty. I gdyby ktoś chciał zdecydować, czy to wykonanie należy do gitarzysty, czy wokalisty, to powinien jeszcze zastanowić się nad udziałem saksofonisty Marcusa Stricklanda. Jego solówka zachwyca.

Brazylijski książę bossa novy (królem może być tylko jeden muzyk, zresztą jego odwieczny mentor, Carlos Jobim) Sergio Mendez niewiele w tej piosence zmienił. Melodia i tekst są identyczne, a jednak słyszymy tu lekko inny utwór. I o to właśnie chodzi w graniu coverów. Wystarczyło po prostu zmienić pulsację, stylizując ją na klimaty latynoskie. Mała rzecz, a cieszy!

Tą wersją kończymy opowieść o zwykłej – niezwykłej piosence. Wybierając materiał muzyczny miałem nie lada problem z eliminacją wielu świetnych wersji. I właśnie na tym polega niepowtarzalność tej niepozornej, folkowej ballady.

 

Wojciech Wądołowski

czerwiec, 2014 r.