kasztany

„Kasztany”

Piosenki polskie z reguły mają mniej wykonań, warto im się jednak przyglądać z różnych, nie tylko sentymentalnych względów. Kasztany to przykład piosenki-pułapki, stąd pewnie opowieść o niej będzie stosunkowo krótka.

Zamieszanie z tym utworem zaczęło się od wykonania Edyty Górniak. Jej interpretacja, zwłaszcza sukces, są trudne do zdefiniowania. Piosenka była częścią spektaklu Studio Buffo pt. „Do grającej szafy grosik wrzuć”, więc prawdopodobnie finalny efekt wykonawczy to połączenie koncepcji reżysera (Janusz Józefowicz), kierownika muzycznego (Janusz Stokłosa) i samej wokalistki. Spektakl, który w założeniu miał odkurzyć kilkanaście piosenek z lat 50., tak naprawdę wzbogacił nasz rynek o kilka nowych-starych przebojów.  W tym gronie Kasztany błyszczą najjaśniej do dziś.

Piosenka „Kasztany” (muz. Zbigniew Korepta, sł. Katarzyna Wodnicka)) powstała niemalże 50 lat temu i była raczej typową dla tamtych czasów. Jej pierwsza wykonawczyni, Lidia Czarska,  znana głównie z wykonania tego właśnie utworu, śpiewa rzetelnie i muzykalnie, ale w sposób typowy dla stylistyki z tamtych lat.

Dużo bardziej znana jest wersja Nataszy Zylskiej z tego samego roku. Tutaj słychać świadomą ingerencję w konstrukcję utworu (wykonanie rozpoczyna się refrenem), jednak przede wszystkim piosenka zwraca uwagę swoją stylistyką. Granie jazzu było w tym czasie w Polsce wręcz zabronione – w tym kontekście aranżacja nabiera dodatkowej pikanterii. Tutaj pierwiastek stylistyki jazzowej jest  bardzo delikatny, to jednak sprawia, że wersja Zylskiej nie brzmi jak nagranie z bardzo odległej przeszłości.

Na początku lat 90. ubiegłego wieku, krótko po wykonaniu Edyty Górniak, Polskę ogarnęła mania śpiewania Kasztanów. Wszystkie początkujące wokalistki, wszyscy uczestnicy konkursów młodych talentów wpadali w sidła tej niełatwej piosenki. Błędem wszystkich naśladowców było kopiowanie Górniak, a jeszcze częściej poprawianie jej wersji. W ten sposób dochodziło do powstawania kolejnych coverów z jeszcze większą ilością ozdobników i rosnącym poziomem egzaltacji. Koszmar! Z tych propozycji nie ma ani jednej, której warto posłuchać.

Jedynym nagraniem godnym uwagi, jest propozycja Orkiestry Kameralnej Silesian Art. Collective. Tutaj mamy do czynienia z rzetelną koncepcją. Takie podejście szczególnie cieszy, jako że stało się symbolem naszych czasów – obecnie w Polsce jest kilka podobnych profesjonalnych zespołów, które wykonując polskie piosenki wykazują się nowoczesną kreacją. W każdym przypadku to głównie zasługa lidera zespołu, który jest jednoosobowo szefem, aranżerem i dyrygentem. W tego typu podejściu wokalista jest najczęściej traktowany jako członek zespołu, jego zadanie to wykonanie założeń aranżera. Tak jest i w tym przypadku – interpretacja Joanny Szmajdor jest powściągliwa, ale właśnie o to chyba chodziło. Tutaj liczy się przede wszystkim zamiana charakteru rytmicznego poprzez inną pulsację i frazowanie, co prowadzi do świeżości utworu.

Tam nagraniem kończymy naszą przygodę z Kasztanami. Przygodę krótką, ale wystarczająco interesującą. Czasami lepiej nie słuchać nieudolnych wersji. Szkoda tylko, że są tysiące „artystów”, którym wydaje się, że zaśpiewanie ładnej piosenki jest banalnie proste.

Wojciech Wądołowski

październik, 2013 r.