Katarzyna Groniec – Odcinek III

Część III

„Poprzeczka, którą sobie stawiam, jest także wysoko zawieszona dla publiczności”

 
W Pani dorobku artystycznym niebanalne miejsce zajmują spektakle teatralne. Występowała Pani w kilku teatrach warszawskich. Czuje się Pani aktorką?
Nie. Zawsze występowałam w spektaklach muzycznych, w których głównie śpiewałam. Raczej  rzadko miałam role „mówione”.
 
Ciągle pamiętam Pani brawurowe wykonanie piosenki „Kangurek” w spektaklu teatru Scena Prezentacje.
Rzeczywiście śpiewałam coś takiego, tylko jak to leciało? Nie pamiętam, o co chodziło w tym kangurku? Pamiętam, że występowałam w tym spektaklu z Krysią Tkacz, Marianem Opanią, Kacprem Kuszewskim, ale niewiele poza tym. Nie zagraliśmy tego jakiś szalonych ilości, pewnie około pięćdziesięciu spektakli.
 
Pani ostatnia płyta, „Listy Julii,  to kolejne wielkie ryzyko artystyczne?
No właśnie, ja tego znowu  nie czułam. Nie podchodzę do działań artystycznych na zasadzie ryzyka. „The Julliet Letters ” to płyta, którą miałam od momentu jej wydania  i to była jedna z takich płyt, które mi się nigdy nie znudziły. Często do niej wracałam i po każdym wysłuchania wyłapywałam coś nowego.  Stąd moja ogromna fascynacja Elvisem Costello, który dla mnie jest geniuszem poszukiwania, śpiewania, czucia muzyki.  On nie pozostaje przy jednym stylu, ciągle szuka, współpracuje  z wieloma znakomitymi osobami. Wyrósł z nurtu punkowego i nagle zrobił cos takiego jak „The  Julliet Letters .” To naprawdę było coś!
 
Pani koncepcja tych piosenek jest zupełnie inna niż to, co słyszymy w wielu wykonaniach na całym świecie i także różni się od wersji samego Costello.
Tak, moja wizja jest inna, bo wydawało mi się, że bez sensu byłoby powielanie na zasadzie „jeden do jednego”, bo przecież mogłam to zrobić podobnie, czyli z kwartetem smyczkowym, ale nikt tak w Polsce nie zagra tak jak Brodsky String Quartet, a ja nie zaśpiewam jak Elvis Costello.  Trzeba było więc wymyśleć instrumenty melodyczne, które zagrają najistotniejsze partie smyków, a będą brzmieć inaczej.  Pomyślałam, że z kwartetem dętym może być ciekawie.
Piosenki z płyty „Listy Julii” to była dla mnie wielka przygoda, bo postanowiłam sama przetłumaczyć teksty.  I to było dla mnie wyzwanie .  Najpierw więc musiałam wymyślić  postacie , wyobrazić sobie jak wyglądają, ile mają lat, czym się zajmują i dopiero potem mogłam pisać teksty.



 

Porównując tekst „Damnation’s celler” z Pani przekładem  widać, że dosyć odważnie poczynała sobie Pani z oryginałem,  ale dzięki temu powstała nowa wartość.
„Damnation,s  celler” jest zupełnie innym utworem niż ten, który napisałam pod tytułem „Otchłań potępienia”. Brakowało mi piosenki  z przymrużeniem oka.  W swojej wersji   mówię o klonowaniu, ale postać , która najprawdopodobniej chwilowo zajmuje się tym trudnym tematem, jest pod wpływem pewnych środków odurzających, do których nie chce się przyznać , ale sam fakt, że ucina sobie pogawędkę z myszą,  wskazuje na to, że one jednak były brane. Wymienia nazwiska wielkich tego świata po to, żeby unaocznić problem. Uznałam, że trzeba użyć też nazwiska jakiegoś wielkiego  Polaka.  Padło na Karola Wojtyłę, no bo kto jest większy. W jednym z Polskich miasteczek po tym utworze usłyszałam trzask zamykanych foteli.  Wstał proboszcz, więc wstali wszyscy i wyszli.  Nie spodziewałam się, że można jeszcze w taki sposób reagować na występy estradowe. Po raz pierwszy miałam brawa na wejście. Schodziłam na ciszy. Ha. 
 
To jest dla artysty komplement, bo to znaczy, że ludzie słuchają tego,  co ten artysta chce im opowiedzieć.
Właśnie nie słuchają. Gdyby słuchali, nie znaleźliby powodu, żeby się oburzyć. Ale chyba wiem w czym rzecz.  Zapraszają dziewczynę, która śpiewała „Miłość  w Portofino”, a przyjeżdża jakaś zołza i śpiewa  im „ Otchłań potępienia”.



 

Miałem mieszane uczucia słuchając „Listów Julii”,  bo wydaje mi się, że jest to bardziej projekt  do odbioru na  żywo niż materiał na płytę. Dlatego jak najszybciej muszę to obejrzeć.
 W tak dużym składzie już nie gramy, bo na polskie warunki było  za drogo. Teraz gramy kameralne koncerty z kilkoma piosenkami z Listów. Z moimi płytami chyba tak jest, że kontakt na żywo z tak zwaną wizją, której mimo wszystko nie przeceniam,  jest bardzo istotny. To nie są piosenki, których słucha się niefrasobliwie. One potrzebują  skupienia, stąd ciągle lepiej sprawdzają się na koncertach, niż wyłącznie w odtwarzaczu.
 
Obserwując  Pani działalność  wydaje się, że jest Pani perfekcjonistką.
Nie sądzę.
 
Starannie dobierany repertuar,  dopieszczone artystycznie i wydawniczo płyty, przemyślana strona internetowa. To nie są sprawy przypadkowe?
Lubię jak wszystko ma swój początek i koniec,  jak jest  jakaś koncepcja, ale bez przesady, pozostawiam sobie i muzykom trochę swobody.
 
W dodatku ma Pani szacunek dla publiczności, o czym świadczy odpisywanie na maile słuchaczy.
Staram się odpisywać na wszystkie listy, chociażby krótko, no bo  jeśli ktoś wraca z mojego koncertu i chce się podzielić swoimi wrażeniami, to  ja to doceniam. Że komuś się chciało kupić bilet i wyjść z domu na Groniec. Miło. 
 
Bo przecież dla nich Pani tworzy?
I tak i nie. Bez publiczności nie mogłabym grać  tych piosenek, ale tworzę je  egoistycznie, dla siebie. Nie biorę się za piosenki , bo wietrzę ,że któraś z nich stanie się popularna. Nie gram koncertów   „The best of” – nie zrobię tego, jakoś wydaje mi się  to strasznie słabe i efekciarskie.
Poprzeczka, którą sobie stawiam, jest także wysoko zawieszona dla publiczności, bo na przykład piosenki z Listów nie są proste. To bardziej utwory niż piosenki.  Zdaję sobie z tego sprawę, więc teraz moim słuchaczom należy się lżejsza płyta. I taka będzie.  Mnie się też to należy, bo ostatnia płyta wyprała mnie z  energii:  zdobywanie praw,  przekładanie terminów, tłumaczenia,  poszukiwanie formy i wreszcie premiera na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej.  Potem dopracowywanie materiału  i nagranie płyty. Wiem, że z marketingowego punktu widzenia płyta powinna być gotowa na PPA .  Nie zrobiłam tego, bo uważałam, że takiemu materiałowi należy się ogranie. Moja wizja „Listów Julii „ to było od początku do końca duże przedsięwzięcie. Wymagało sporego napięcia i skupienia, więc  teraz mam ochotę na coś zupełnie innego. Również na zmianę brzmienia.
 
Rozmawiał Wojciech Wądołowski
luty, 2011 r.