„La Bamba”
Ten popularny przebój, znany jako piosenka z gatunku biesiadnych, właśnie z tego obszaru się wywodzi, bo to meksykańska piosenka ludowa. Swoją komercyjną popularność piosenka zyskała dzięki nagraniu Ritchie Valensa z 1958 roku. Piosenka została sklasyfikowana na 345 miejscu piosenek wszech czasów magazynu Rolling Stone.
Przegląd licznych nagrań tej popularnej piosenki zaczynamy od zespołu Los Lobos. Ta wersja stałą się wielkim przebojem w 1987 roku, a teledysk wygrał nagrodę MTV Viedeo Music.
Te dwa wykonania oddzielone przerwą 30 lat bardzo mocno wpłynęły na opinię piosenki jako utworu radosnego, niefrasobliwego i raczej prostego. Większość nowych wykonań obraca suę właśnie w takim klimacie, ma być tanecznie i wesoło. Tak jest w wersji dyskotekowej z 1970 roku – Antonia Rodrigez, wokalistka nagrywająca wiele płyt, do dziś znana jest głównie jako wykonawczyni głównie tej piosenki.
W podobnym kierunku podążył Neil Diamond, w którego wersji także podkreślony jest taneczny charakter piosenki. Jednak tutaj jest coś, czego w tych wszystkich radosnych wersjach nie ma – artyście udało się dodać trochę elegancji, co pomogło poszerzyć grono miłośników piosenki o tych nieco bardziej wymagających.
Godne uwagi jest nagranie z koncertu Harry’ego Belafonte z 1960 roku. Jego wolne, refleksyjne wykonanie nawiązuje bardziej do wersji oryginalnej. I może dlatego tak bardzo wyróżnia się na tle tych wszystkich wersji radosnych.
Teraz więc musimy cofnąć się do roku 1939, kiedy nagrano wersję oryginalną. Po jej wysłuchaniu odkrywamy, że ta „La Bamba”, którą znamy dzisiaj, to nieco inna piosenka. I nie wiadomo czy należy cieszyć się, że wersja komercyjna stała się tak popularna, bo jednak coś z tej wersji pierwotnej uciekło. Z drugiej jednak strony można założyć, że gdyby nie wersje amerykańskie, to dziś piosenka nie byłaby znana poza Meksykiem.
Jako ciekawostkę można posłuchać tego, co na koncertach wykonuje Bruce Springsteen. Jego pomysł połączenia piosenki z przebojem The Beatles jest nieco ryzykowny. Można nawet pomyśleć, że to publiczność sama zaproponowała artyście tę piosenkę podczas części instrumentalnej. Znając jednak podejście Amerykanów do przypadkowości i ich maksymę, że najlepsze są improwizacje przygotowane, to tutaj tym bardziej nie spodziewajmy się “spontana”.
Jedynie dla dopełnienia historii wspomnę o wykonaniu w języku polskim. Nagranie Krzysztofa Krawczyka nawiązuje do bardzo lekkiego, wręcz biesiadnego charakteru piosenki, więc nic dziwnego, że piosenka u nas tak się właśnie kojarzy.
Kończymy wersją międzynarodową z cyklu “Playing for Change”. Ten sposób rejestrowania znanych piosenek przez wykonawców z całego świata, reprezentujących różne muzyczne światy, stał się już częścią naszej kultury. Bo przecież piosenka to nie tylko bezmyślna rozrywka, nawet tak pozornie banalna jak “La Bamba”.
Wojciech Wądołowski
maj, 2020 r.