„Let’s Stay Together”

„Let’s Stay Together”

Tę piosenkę znamy z kilku świetnych wykonań, ale kiedy zacząłem się jej przyglądać,  odkryłem mnóstwo interesujących nagrań. Nawet się nie spodziewałem, że jest tego tak dużo, ale nie ma się co dziwić – piosenka jest na 60. pozycji listy utworów wszech czasów magazynu Rolling Stone, a w 2010 roku została umieszczona w National Recording History, prestiżowym zestawie biblioteki Kongresu USA. I pewnie dlatego wśród interesujących nagrań królują wykonania  amerykańskie.

Piosenka pochodzi z płyty Ala Greena z 1972 roku pod tym samym tytułem. Ten autorski utwór stał się wizytówką artysty, ale o klasie piosenki świadczy także ogromna liczba nowych wykonań. I to jakich! Pojawiają się one bardzo szybko, bo już w tym samym roku nagrano kilka nowych wersji, a w kolejnych latach coraz więcej. Niestety większość wykonań mocno opiera się na koncepcji pierwowzoru, ten sam wstęp instrumentalny i ogólnie bardzo podobna koncepcja wykonawcza. Wśród licznych wykonań powstających krótko po premierze utworu wyróżnia się wersja, którą nagrał soulowy wokalista Billy Paul. Jego propozycję można uznać za wariację, rodzaj ballady mocno odbiegające od tego, z czym kojarzy nam się piosenka.

Najbardziej znane wykonanie zawdzięczmy Tinie Turner. Ta wersja znacznie różni się od oryginału – artystka zaproponowała zupełnie inny wstęp, całość poprowadziła też nieco inaczej. Ta piosenka jest dla wielu melomanów powiązana z Tiną Turner właśnie.

Pozostając przy „dużych nazwiskach” warto posłuchać Ala Jarreau. Jego propozycja jest mieszanką wersji oryginalnej z tym, co zrobiła Tina Turner, ale artysta jak zwykle umiał zaznaczyć swój indywidualizm.

Następne ważne wykonania to nagranie Roberty Flack. To bardziej wariacja, ale na pewno interesująca, bo artyści mający w repertuarze wiele swoich piosenek, jeśli zabierają się za obce, to jest to najczęściej po coś. W ty  przypadku zdecydowanie.

Warto odnotować także nagranie zespołu Big Mountain. Nie jest to wersja, która zagościła na dłużej w sercach słuchaczy, ale propozycja w stylistyce reggae pokazuje uniwersalność kompozycji.

Michael Bolton znowu pokazuje, że istnieje głównie dzięki obcemu repertuarowi. Ale za to on doskonale wie, że znany utwór nie jest gwarancją sukcesu, że trzeba coś od siebie dać. To obecnie chyba najbardziej doświadczony, obok Michaela Buble, wykonawca coverów.

Podobać się także może propozycja amerykańskiej aktorki Lyndy Carter. Artystka postawiła na klimat, dzięki tej delikatnie rozwijającej się narracji trochę czujemy się jak w stylistyce The Carpenters, czyli klimatach bardzo popularnych w latach 70. ubiegłego wieku. Jednak w połowie utworu pojawia się trochę ciekawego zamieszania – na tle większości wykonań ta wersja się wyróżnia.

Wśród ciekawych nagrań ważny rozdział stanowią nagrania instrumentalne. Zaczęto je nagrywać krótko po premierze piosenki i już od samego początku ten utwór cieszył się dużą popularnością wśród instrumentalistów. Posłuchajmy nagrania zespołu The Rippingtons 1989 roku. Ta wersja w stylistyce smooth jazzowej to właściwie początki gatunku, chociaż za jego narodziny uważa się początek lat 70.

Dobrze, że powstają cały czas nowe wersje. Może już nie tak często, ale dobrze, że młodzi, popularni wykonawcy nie pozwalają umrzeć dawnym piosenkom. Tak jest w przypadku grupy Maroon 5 albo brytyjskiego wokalisty Lemara. I może nie są to wykonania szczególnie kreatywne, ale godne odnotowania.

Wojciech Wądołowski

lipiec, 2022 r.