„Mamma Mia”
Czas na zespół ABBA i jego fenomen, czyli wpływ kliki muzycznej na popularność artysty. W kinematografii dla filmów nieanglojęzycznych wydzielono osobną kategorię przyznawania Oscarów, zaś w przemyśle muzycznym jest jeszcze gorzej. Tutaj, żeby zdobywać rynek, trzeba być artystą anglosaskim. I nie chodzi tu jedynie o język repertuaru, lecz także kraj pochodzenia. Co prawda historia odnotowała kilku wykonawców z krajów innych niż jedyne słuszne (USA i Wielka Brytania), ale grupa trzymająca władzę robiła wszystko, żeby takie zjawiska marginalizować. I to się najczęściej, niestety, udawało. A jeśli już jakiemuś „niewłaściwemu” artyście udało się wedrzeć do pierwszej ligi, to nie na długo i niezbyt mocno. Wystarczy spojrzeć na amerykańską listę Rolling Stone Hot 500, na której królują piosenki amerykańskie. Dziwią zwłaszcza bardzo wysokie miejsca piosenek kompletnie w Europie nieznanych lub zapomnianych, podczas gdy piosenki u nas bardzo popularne są albo w ogonie, albo ich w ogóle nie ma.
I tak doszliśmy do zespołu, który nie zamierzał konkurować z rockowymi, czy nawet tzw. ambitniejszymi popowymi kapelami. ABBA to chyba z samego założenia miała być muzyka tzw. lekka, łatwa i przyjemna. I taka rzeczywiście była. Kto powiedział, że muzyka rozrywkowa zawsze musi być ambitna, dotykać głębokich problemów egzystencjalnych albo rozliczać się z wojną w Wietnamie? Piosenki ABBY były beztroskie, po prostu rozrywkowe i pewnie dlatego w latach 70. i 80. niezwykle popularne, nawet w Stanach Zjednoczonych. Jedna z nich (Dancing Queen) dostąpiła nawet zaszczytu znalezienia się na wspomnianej liścieHot500.
Gdyby 10 lat temu spytać przeciętnego słuchacza o ulubioną piosenkę ABBY, to odpowiedzi byłyby różne. Jestem jednak przekonany, że dzisiaj najczęściej wskazywano by na piosenkę „Mamma Mia”. Popularność tego utworu to niewątpliwie wpływ filmu o tym samym tytule, bo właśnie ten obraz przyczynił się do niezwykłej ponownej popularności twórczości zespołu, a za sprawą swojego tytułu film niesamowicie wypromował jedną piosenkę. To klasyczny przykład na to, że dobry marketing nawet sztuce może pomóc. Temu świetnie wyprodukowanemu, a potem wypromowanemu filmowi pomogli znakomici aktorzy – tak jak piosence Mamma Mia ostatecznego blasku dodała sama Meryl Streep.
Ta piosenka wykonywana przez innych wykonawców, to ogólny problem zjawiska „kowerowania”, bo znowu należy zadać sobie pytanie co można, a czego nie powinno się zmieniać. Jak już kiedyś ustaliliśmy, nowe wykonanie to zaproponowanie swojego widzenia-słyszenia utworu, bez zmieniania podstawowego tworzywa piosenki, jakimi są muzyka i tekst. W przypadku Mamma Mia wielu wykonawców „podpina” się pod pomysł aranżacyjny oryginału, głównie bardzo charakterystycznego wstępu. Aby było jeszcze zabawniej, są wykonawcy, którzy do tego wstępu używają rzadkiego (występującego w wersji Abby) instrumentu, jakim jest marimba. I wtedy już się robi raczej tanie kopiowanie. Na szczęście w wersji orkiestry symfonicznej marimby nie ma, ale wstęp pozostał w niezmienionym kształcie.
Wśród nowatorskich wykonań nie ma takich, które wskazywałyby jakiś szczególny proces twórczy. Najwięcej wykonań to albumy i koncerty ku czci. Mamy tu więc bardziej do czynienia ze zjawiskiem kulturowym, niż muzycznym. Wykonanie węgierskiego Cotton Club Singers to próba zupełnie innego podejścia do piosenki. W tej wersji typowa popowa piosenka została przebrana w swingujący, stylizowany na początki XX wieku, utwór. Bardzo stylowo i na pewno nie ku czci. To autentyczne poszukiwanie swojej tożsamości.
Z kolei punck rockowy zespół hiszpański Los Nikis nagrał pastisz piosenki, całkowicie zmieniając jej tekst. Ciekawy zabieg, bo na pewno na piosenkach typowo rozrywkowych takie zabiegi nie bolą, zwłaszcza jeśli muzycznie są nową propozycją, a nie zwykłą kopią.
Przyglądając się całej, bogatej twórczości Abby, widać od razu, że prób wykonań ich piosenek jest sporo. Smutno jednak, że te piosenki są dla wielu wykonawców rodzajem konia trojańskiego do dużej, potencjalnej grupy odbiorców. Tego nie można nazwać inaczej, niż właśnie podstępem, świadomym mydleniem ludziom oczu. No bo przecież jak się nie ma własnego rewelacyjnego repertuaru, to trzeba zastosować filozofię inżyniera Mamonia, że najlepszymi piosenkami są te, które już znamy. A głupi słuchacz da się na to nabrać i interes się kręci, nawet jeśli tylko przez jeden sezon. Wystarczy, aby trochę zarobić, występując na prowincji.
Wojciech Wądołowski
listopad, 2012 r.