„Raindrops Keep Fallin’ on My Head”
Piosenki Burta Bacharacha są dla mnie symbolem kompozycji idealnych, takich, jakich się już nie pisze. I ten wyróżnik zapewne jest straszakiem przed nowymi wykonaniami, bo tych wcale dużo nie ma. Co prawda, gdyby zliczyć wszystkie wersje, to jest ich wyjątkowo dużo. Niestety zdecydowana większość z nich jest kopią i to najczęściej kiepską. Na szczęście są ciągle artyści, którym udaje się zbliżyć do geniuszu kompozytora.
Piosenka powstała w 1967 roku do filmu „Butch Cassidy and the Sundance Kid” i zyskała uznanie artystycznego świata, otrzymując statuetkę Oscara. Pierwszym wykonawcą był B. J. Thomas. Piosenka szybko zdobyła szczyty list przebojów w USA i Kanadzie. W kilka miesięcy płyta osiągnęła sprzedaż 2 milionów egzemplarzy, co wtedy było nie lada wydarzeniem.
Przegląd nowych nagrań zaczynamy od niezastąpionej Elli Fitzgerald. Jej wersja jest jak zwykle ciekawa. Tym razem artystka postawiła na inny nastrój, zwalniając tempo i stawiając na elegancję. A przy okazji zastanawiam się, jak mogłyby brzmieć interpretacje artystki największych dzisiejszych przebojów, bo widzimy, że wielka Ella nie bała się żadnego repertuaru. Niestety tego już się nie dowiemy.
Skoro już jesteśmy przy wielkich nazwiskach, to posłuchajmy wykonania Michaela Jacksona. To nagranie z początkowego okresu kariery artysty. I może nie jest ono odkrywcze, warto go jednak posłuchać, chociażby dla samego faktu obserwacji rozwijania się wielkiego talentu.
Osobny rozdział życia piosenki stworzyły zespoły. The Four Tops nagrał wersję bardzo osadzoną w stylistyce czasów, w których występował. Słychać tutaj jednak dużo luzu i kreatywności, przy zachowaniu kręgosłupa piosenki.
The Free Design nagrał wersję podobną, jednak także kreatywną. Można by nawet pomyśleć, że to wykonanie zespołu The Carpenters, stylistycznie jest niemal identyczne.
Jedna z bardziej znanych współczesnych wersji to nagranie zespołu Manic Street Preachers. Może nie jest to wykonanie wybitne, bo ani odkrywcze, ani oryginalne, godne jednak uwagi ze względu na dużą popularność grupy. W dodatku kapela, która na co dzień specjalizuje się w nieco innej muzyce, potrafi całkiem przyzwoicie wykonać klasykę sprzed lat.
Po wysłuchaniu wielu wykonań odkrywam, że zdecydowanie więcej jest ciekawych wykonań pań. To bardzo zaskakujące, zwłaszcza w kontekście pierwszego wykonania utworu. Zazwyczaj tak było, że pierwsza wersja nadawała brzemię inny próbom – w tym przypadku jest inaczej, pierwsze męskie wykonanie nie zniechęciło wspaniałych artystek do zaprezentowania ich punktu widzenia/słyszenia. Teraz więc posłuchamy 3 nagrań pań. Szwedzka wokalistka Lisa Miskovsky zaproponowała wersję ballady. Jej interpretacja znacząco różni się od większości nagrań tej piosenki.
Ciekawa jest wersja Ana Caram. Ta specjalistka bosanovy, także tym razem jest wierna swojej stylistyce. Efekt jest bardzo ciekawy pod każdym względem.
Wersja Penny Wells jest spokojniejsza, ale też trochę przekombinowana. Mimo to, głównie z uwagi na ciekawy akompaniament, nagranie to jest godne uwagi. To po prostu artystyczne, soulowe odczytanie popularnej piosenki.
Tę opowieść można zakończyć wnioskiem, że „nie taki diabeł straszny”, bo ta pozornie trudna i kompletna piosenka jednak potrafi ciągle inspirować. Jak to dobrze, że kolejni, coraz młodsi artyści nie boją się weryfikacji z wielkim talentem Burta Bacharacha. Dzięki temu znowu przekonujemy się, że muzyka nigdy nie będzie układem zamkniętym.
Wojciech Wądołowski
lipiec, 20017 r.