„Rehab”
Ta piosenka, autorstwa samej wokalistki, to przyznanie się do problemu uzależnienia i konsekwentne niezgadzanie się na rozpoczęcie terapii. I pewnie ten element autobiograficzny w połączeniu z niebanalną muzyką i przejmującą interpretacją sprawiły, że piosenka odniosła olbrzymi sukces, stając się znakiem firmowym piosenkarki. Co ciekawe, „Rehab”- piosenka zaledwie pięcioletnia, znalazła się już na liście 500 utworów wszechczasów i doczekała się kilkunastu nowych wykonań.
Punk rockowa, amerykańska kapela Zebrahead nagrała „Rehab” w bliskim sobie klimacie, ale pozwoliła sobie na więcej finezji. Przede wszystkim koncepcja muzyczna jest dużo ciekawsza, niż w przypadku Ministry, stąd też samo przesłanie jest bardziej wyraziste i pewnie lepiej przyswajalne przez większą publiczność.
Na tle dwóch wcześniejszych nagrań, wersja zespołu Jolly Boys brzmi archaicznie, ale ciągle autentycznie. I trudno tu wyrokować czyj autentyzm jest prawdziwszy. Panowie z Jolly Boys mają inne, zapewne dużo bogatsze doświadczenie niż dwa wcześniej prezentowane zespoły amerykańskie, stąd ich wyznanie o odwyku, o którym śpiewają, przekonuje.
Podczas poszukiwań nagrań różnych wersji piosenki natknąłem się na kilka nagrań raczej beztroskich, czy wręcz radosnych. I to chyba duże niezrozumienie intencji autorki. Z drugiej jednak strony należy zadać sobie pytanie czy artysta nie może opracować piosenki całkowicie po swojemu, nawet jeśli pierwotny jej sens mocno się zmienia. Wersja obsady serialu Glee początkowo zaskakuje i wręcz oburza, ale jeśli przyjąć, że musical Grease w sposób nowatorski w swoich czasach obrazował bunt nastolatków, to ta wersja jest jak gdyby kontynuacją. Kwestią sporną może być sposób wykonania zespołu Glee, który właściwie niczym nie różni się od stylu śpiewania w musicalu Grease, a przecież minęło ponad 40 lat.
Z przyjemnością słucha się wersji, którą nagrał amerykański pianista i producent Jeft Lorber. Słuchając jego propozycji trudno nie doszukać się podobieństw do Quincy Jonesa, który w podobny sposób, z pokorą i rzetelnością, podchodził do nagrywania coverów. I właściwie jedynie w takiej, instrumentalnej wersji, kiedy nie musimy zastanawiać się nad głębią tekstu, a możemy skupić się na ciekawej muzyce, widać największy sens nagrywania nowych wersji „Rehab”.
Tradycyjnie warto zakończyć czymś oryginalnym. Proponuję posłuchać remixu w wykonaniu Frankmusik (czyli Vincenta Franka). Taka wersja jest chyba godna pamięci Amy Winehouse i znakomicie wpisuje się w najnowsze muzyczne trendy. Jest to wersja odważna, na miarę drugiej dekady XXI wieku.
Dziś, kiedy Amy Winehouse nie ma już wśród nas, a przyczyna jej śmierci koresponduje z przesłaniem wynikającym z piosenki, sens śpiewania tego utworu przez innych wykonawców może być wątpliwy, a na pewno ryzykowny. Mimo wszystko można się spodziewać, że tych prób interpretacji będzie jeszcze niemało. Z pewnością dużo łatwiej będzie za kilka lat, kiedy nabierzemy dystansu do samej Amy i kolejnym wykonawcom łatwiej będzie śpiewać swoje wersje tej piosenki, kiedy skoncentrują się głównie na walorach artystycznych. Przecież w nich tkwi siła tego utworu.