„Sweet Child o’Mine”
Dzisiaj o wielkim przeboju Guns N’ Roses. I o skandalu, do którego nie doszło. Ale po kolei, najpierw kilka słów o piosence. Oficjalnie uważa się ją za dzieło zespołowe. We wspomnieniach muzyków pojawia się historia jam sassion, podczas którego członkowie zespołu stopniowo rowzijali jeden motyw melodyczny. Potem, w wyniku kilku prób poszukiwania właściwego kierunku, po konsultacjach z producentem, piosenka zaczęła nabierać właściwego kształtu. Ostatecznie, po dosyć długim procesie twórczym, po wewnętrznych kłótniach, powstała ważna dla naszej kultury piosenka. Moża więc uznać, że to kompozycja zbiorowa, i to taka, która rodziła się w bólach. Ale może właśnie na tym polega sekret wielkich dzieł.
„Sweet Child o’Mine” znajduje się w wielu zestawieniach piosenek wszechczasów (3. miejsce w magazynie Blender, w magazynie Rolling Stone pozycja 198, a na liście Acclaimed Music pozycja 76). Piosenka znajduje się także na liście najlepszych solówek gitarowych i najlepszych riff’ów. Tak, zaszczytów jest sporo. I zasłużenie zresztą, bo trudno sobie wyobrazić lata 80. ubiegłego wieku bez tej piosenki. Tymczasem…..
Całkiem niedawno, bo w 2015 roku w Australii odkryto, że piosenka jest plagiatem utworu z 1981 roku nagranego przez lokalny zespół Australian Crawl. I rzeczywiście podobieństwo jest spore. Czyżby panowie z Guns and Roses nie wiedzieli o istnieniu tego utworu? A może liczyli, że to mało znany zespół? Dziwne jednak, że nie doszło do procesu sądowego, bo przecież takie przypadki się już w historii zdarzały – zwłaszcza jeśli mówimy o wielkim światowym przeboju, czyli dużych pieniądzach.
“Sweet Child o’Mine” cieszy się ogromną popularnością wśród artystów różnego autoramentu. Wiadomo nie od dziś, że nic tak nie poprawia wizerunku wykonawcy, jak ogrzanie się blaskiem wielkiego przeboju. Zaczniemy od serii filmowej, bo tutaj wersji jest bardzo dużo. Piosenka pojawia w trzeciem sezonie serialu Westworld – autorem opracowania jest Ramin Djawadi. Ten niemiecki kompozytor muzyki do filmów i gier zasłynął oryginalną ścieżką dźwiękową do kilku topowych seriali: (“Gra o tron”, “Impersonalni”, “Skazany na śmierć”) i filmów (m. in.:“Iron Man”). Słuchając tej wersji od razu przenosimy się do innego świata. Widać, że Djawadi świetnie czuje się w muzyce ilustracyjnej.
Zostajemy w świecie filmowym, bo piosenka ukazała się w obrazie “Captain Fantastic”. Tutaj mamy do czynienia jedynie z wykorzystaniem utworu do osiągnięcia określonego efektu dramaturgicznego – i pewnie wyjęcie go z kontekstu może całemu wykonaniu zrobić krzywdę, ale na pewno należy tę wersję docenić.
Jeszcze jeden przykład filmowy. W “Step Brodhers” z 2008 roku piosenkę wykonano w zabawny sposób. To na pewno nie jest wersja zgodna z przesłaniem autorów, ale warto odnotować jej nośność jako piosenki bardzo popularnej, niezależnie od wieku słuchaczy.
Teraz kilka przykładów na udane przeniesienie piosenki do innych stylistyk. Bardzo prostą wersję nagrała Cheryl Crow. Okazuje się, że odarcie piosenki z bogatego rockowego anturażu, który znamy z wykonania oryginalnego sprawia, że słyszymy przeciętną piosenkę folkową, piosenkę jakich wiele.
Idąc tropem przeniesienia utworu rockowego do innego świata odkrywamy, że tych prób jest stosunkowo dużo. To niewątpliwie zjawisko ciekawe, aczkolwiek należy je bardziej rozpatrywać w kategorii ćwiczeń stylistycznych, coś w stylu rozwijania warszatu przez studentów uczelni muzycznych. Mario Jose wykonuje piosenkę w konwencji funkowej. Jest ciekawie i świeżo, jednak można się spodziewać, że to wersja dla poszukiwaczy ciekawostek.
Podobnie jest w wersji, którą nagrała Miche Braden. Umieszczenie piosenki w “stylu Nowego Orleanu” pokazuje kreatywność muzyków. W tym przypadku, podobnie jak w poprzednim wykonaniu, można się zastanawiać nad sensem takich zabaw, bo właściwie można je oceniać jedynie w kategorii stylistycznych ćwiczeń.
I jeszcze jeden eksperyment – Postmodern Jukebox z udziałem Casey’a Abramsa. To z kolei nagranie dla miłośników blues’a.
Podsumowując wątek ćwiczeń stylistycznych posłuchajmy nagrania Epic Symphonic Rock. Tutaj postawiono na charakterystyczne riffy gitarowe w towarzystwie orkiestry. Takie próby, pomijając wartość artystyczną, są o tyle ciekawe, że pozwalają przeciętnemu słuchaczowi, który nigdy nie zetknął się z muzyką symfoniczną, na obcowanie z trochę ambitniejszym brzmieniem.
Wojciech Wądołowski
sierpień, 2020 r.