„Sweet Dreams (Are Made of This)”
Dzisiaj jeden z większych przebojów brytyjskiego duetu Eurythmics. A może i największy, wszak to jedyna piosenka tego zespołu na liście Top 500 magazyny Rolling Stone (miejsce 356.).
Aż trudno uwierzyć, że piosenka ma już dokładnie 30 lat – w naszej świadomości utwór istnieje od zawsze. Ta ciągłość utrwalana jest przez setki nowych wykonań. Największą grupę stanowią tutaj liczne próby mniej lub bardziej udanych remixów. Kiedy zbierze się te wszystkie „nowocześniejsze” nagarnia, można dość do wniosku, że ta piosenka w jakiś sposób przyciąga wszelkiej maści freeków i muzycznych hochsztaplerów; może są to produkcje nadające się do klubów i dyskotek, ale z punktu muzycznego jest banalnie i strasznie powtarzalnie. Tutaj moją uwagę zwracają tylko dwie wersje: lekko psychodeliczna Avicii (Avicii Swede Dreams Mix) oraz propozycja słynnego amerykańskiego rapera, Ludacrisa. I chyba wolę ten drugi przykład.
Prawdopodobnie „sprawcą” tej dziwnej popularności piosenki jest pierwiastek dyskotekowy, osiągnięty głównie aranżacją. I właśnie ona jest kluczem do całego nieszczęścia – zdecydowana większość nowych nagrań wykorzystuje aranżację Eurytmics. Jak już wielokrotnie rozmawialiśmy, opracowanie piosenki, w tym między innymi harmonizacja i aranżacja, to część interpretacji. Jeśli więc ktoś kopiuje jakikolwiek element wizji artystycznej wykonawcy, to na pewno nie możemy mówić o wykonaniu kowerowym, a o zwykłym kopiowaniu. Co prawda jakoś trudno sobie wyobrazić Sweet Dreams bez bardzo charakterystycznego wstępu zastosowanego w oryginale, ale jeśli ktoś nie ma własnego pomysłu na zagranie piosenki, to po co w ogóle się do tego zabiera?
Nowe, interesujące wersje tego utworu, to przede wszystkim postawienie na wyobraźnię artystyczną – wykonuję tę piosenkę nie dlatego, że jest popularna, ale po to, by pokazać swój punkt widzenia. Ten najczęściej musi się zacząć od głównego przesłania, jaki chcemy przekazać słuchaczom, a za nim idzie koncepcja wykonawcza. Tym kryteriom na pewno sprostała wersja Emily Browning. Wokalistka postawiła na nastrojowość, zdecydowanie uciekając od charakteru tanecznego. Koncepcja tego wykonania jest raczej prosta i przejrzysta, dzięki czemu efekt imponuje.
Jeszcze dalej poszła francuska wokalistka Emily Loizeau. To wykonanie może zachwycać – jest stylowo i z klasą, a unoszący się nad tym wszystkim klimat paryskich bulwarów dodaje dodatkowej pikanterii. To wersja, która jest bardzo starannie przygotowana, ze świetnie rozwijającą się dramaturgią i mnóstwem miłych niespodzianek, bo w każdym takcie dzieje się coś ciekawego.
Jeśli można w piosence przemycić pierwiastki francuskie, to dlaczego nie inne? Badi Assad wykonuje piosenkę jeszcze bardziej kameralnie, ale tutaj ta kameralność ma koloryt pieśni hiszpańskich. Jeśli ktoś wcześniej nie słyszał oryginału, to prawdopodobnie jest w stanie uwierzyć, że to np. ludowa pieśń katalońska.
A teraz wykonanie sensacyjne, czyli Thomas Anders! Nigdy nie przypuszczałem, że muzyk, przez wiele lat związany z obciachowym zespołem, może wykonać coś, co nie wywołuje mdłości. Być może piosenka nie jest zaśpiewana szczególnie błyskotliwie, ale pomysł na „usweengowienie” i rewelacyjna aranżacja, to już wystarczająca, określona kreacja artystyczna. To także dowód, że ten wokalista był wiele lat niewolnikiem swojego wizerunku, w wyniku wymyślonego przez kogoś produktu marketingowego, jakim był Modern Talking.
Tak. Przyznaję, że takiego bogactwa twórczego podejścia do jednej piosenki już dawno nie widziałem. W tym więc momencie czas na wisienkę na torcie – ciekawy eksperyment bałkański. To wykonanie to chyba bardziej wariacja na temat utworu, niż klasyczny cover. Warto jednak go wysłuchać, żeby mieć świadomość, jak daleko może sięgać artystyczna wyobraźnia.
To już koniec na dziś. Okazuje się, że piosenka taneczna, lekko ocierająca się o obszary muzyki mniej ambitnej, może zainspirować do wykonań poważnych i dużo bardziej artystycznych niż oryginał. To kolejny dowód, że cover to samodzielna, ambitna dyscyplina – pod warunkiem wszakże, że jest podejściem twórczym, a nie bestialską kopią.
Wojciech Wądołowski,
wrzesień, 2013 r.