„The Show Must Go On”
Dzisiaj ponownie przyglądamy się legendarnej grupie Queen i jej kolejnemu przebojowi. “The Show Must Go On” to, jak każda piosenka tego zespołu, utwór wyjątkowy. Pochodzi z albumu Innuendo, który był w momencie nagrywania planowany jako ostatni w dorobku zespołu. Mogło się też tak zdarzyć, że album w ogóle nie zostanie ukończony, bo stan fizyczny wokalisty był już tak słaby, że do końca nie było wiadomo, czy nagrania uda się sfinalizować. Twórca utworu, gitarzysta kapeli, Brian May miał cały czas wątpliwości, czy Freddie Mercury będzie w stanie zaśpiewać, zwłaszcza że ta piosenka wymaga od wykonawcy nie lada wysiłku. Okazało się, że wokalista, mimo swojej ciężkiej choroby nagrał ścieżkę wokalną tak, że do dziś nikt nie jest w stanie konkurować z jego wersją. A sam singiel z piosenką ukazał się niejako “post mortem”, bo zaledwie 6 tygodni przed śmiercią wokalisty – z tego też względu teledysk został pomyślany jako kompilacja występów zespołu z lat 1981-91.
Ciekawy jest proces powstawania piosenki, bo mimo że oficjalnie ma jednego autora, to tak naprawdę jest efektem pracy całego zespołu. Podstawę jej dała koncepcja harmoniczna i sekwencja akordów zaproponowana przez basistę (John Deacon) i perkusistę (Roger Taylor). Następnie May i Mercury opracowali zarys piosenki, szkicując tekst. Reszty dopełnił Brian May, pisząc kompletny utwór.
Tekst piosenki pełen jest metafor i zwrotów aluzyjnych, nie łatwych do jednoznacznego zrozumienia. Niewątpliwie można tu znaleźć sporo odwołań do sytuacji zdrowotnej Mercurego. Zresztą Queen przyzwyczaił już wcześniej do nieszablonowych tekstów, co w połączeniu z niezwykle oryginalną muzyką i jeszcze bardziej mistrzowskimi wykonaniami powoduje, że lwia część ich repertuaru to prawdziwe perełki. Warto też odnotować, że tytuł piosenki to świadome nawiązanie do wcześniejszych ważnych utworów 2 zespołów: The Alan Parson’s Project (1977) i Pinc Floyd (jeden z utworów „The Wall”). Zresztą ten tytuł funkcjonuje w naszej kulturze nadal, bo po premierze utworu Queen powstały 4 filmy o tym samym tytule.
Empty spaces – what are we living for?
Abandoned places – I guess we know the score?
On and on…
Does anybody know what we are looking for ?
Another hero, another mindless crime
Behind the curtain in the pantomime
Hold the line!
Does anybody want to take it anymore
Show must go on!
Show must go on! Yeah!
Inside my heart is breaking
My make-up may be flaking
But my smile still stays on.
Whatever happens, I’ll leave it all to chance.
Another heartache, another failed romance.
On and on
Does anybody know what we are living for?
I guess I’m learning, I must be warmer now.
I’ll soon be turning, round the corner now.
Outside the dawn is breaking
But inside in the dark I’m aching to be free
Show must go on!
Show must go on! Yeah!
Inside my heart is breaking
My make-up may be flaking
But my smile still stays on.
My soul is painted like the wings of butterflies.
Fairytales of yesterday will grow but never die.
I can fly my friends!
Show must go on!
Show must go on!
I’ll face it with a grin.
I’m never giving in
On with the show!
I’ll top the bill.
I’ll overkill .
I have to find the will to carry on [On with the show]
[With the – ] Show!
Show must go on!
Przyglądając się nowym wykonaniom łatwo można zauważyć, że piosenek Queen nie można traktować jak typowe covery. To jest po prostu klasa sama w sobie i trudno sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek był w stanie zaproponować interesującą wersję piosenki. Celowo użyłem określenia „piosenka”, bo kluczem do sensownych wykonań może być jedynie zmiana funkcji utworu – nie traktowanie go jako typowy popowy przebój, a raczej umieszczenia go w zupełnie nowych ramach.
Filmowo
W naszym coverowym cyklu już kilka razy słuchaliśmy piosenek z filmu Moulin Rouge. „The Show Must Go On” otrzymał tu także znakomitą oprawę, a jego teatralizacja wydaje się idealna dla tego utworu. Zresztą koncepcja filmowa zmierza w podobnym kierunku, który został zaproponowany w teledysku Queen. Tutaj mamy przykład, który zdarza się nie tak często – utwór został wykonany tak autentycznie, że można odnieść wrażenie, że to fragment musicalowy, który później został opracowany nowocześnie przez Queen. To jest dopiero mistrzostwo!
Rapowo
Piosenka przyciągnęła też kilku raperów. Moją uwagę zwrócili Amerykanie spod znaku Twiztid. Za każdym razem, kiedy słucham raperów wykorzystujących znane kompozycje, mam świadomość, że to nie jest klasyczny cover, a jedynie próba wyrażenia swoich poglądów z wykorzystaniem klasyki. To wykonanie wyróżnia się dużą samodzielnością i wyraźnym odcięciem się od oryginalnego akompaniamentu. I to kolejny dowód na to, że raperzy też mogą być artystami.
Chóralnie
Nie mogło mnie zdziwić, że The Show Must Go On jest śpiewana przez chóry, wszak przeboje muzyki rozrywkowej to ostatnio coraz częstszy repertuar chóralny. W takich przypadkach zawsze się zastanawiam, czy bardziej chodzi tu o zdobycie słuchaczy, czy jednak zachęcenie chórzystów do uprawiania tego trudnego i nie tak spektakularnego rzemiosła. Dlatego ten rozdział muzycznych prób należy traktować z lekką taryfą ulgową. Jednak w przypadku Chóru Uniwersytetu Poznańskiego można zapomnieć o wątku litości, bo to co prezentują wykonawcy, to chóralistyka najwyższej próby. Po pierwsze, należy docenić samo opracowanie, bo ono świadczy o dużej kulturze muzycznej. Po drugie – mistrzowskie wykonanie, co w przypadku chóru a cappella, przy bardzo trudnej artykulacji, świadczy o niezwykle wysokim poziomie wtajemniczenia. I po trzecie wreszcie – solistka, która śpiewa tak, jakby chóru nie było. W światowej literaturze chóralnej najczęściej jest tak, że głos solowy jest traktowany jako dodatek do zespołu – po prostu chodzi o to, aby całość zabrzmiała spójnie. W tym przypadku solistka nieźle interpretuje swoją partię, a chór jest świetnym uzupełnieniem. Muszę się przyznać, że tego wykonania wysłuchałem kilkanaście razy.
O wszystkich wykonaniach uznanych artystów (m. in.: Celine Dion, Elton John) nie można powiedzieć inaczej, jak to, że są poprawne. Tu można się zastanowić nad sensem takich interpretacji, ale to fundamentalne pytanie towarzyszące każdemu wykonaniu covera. Jeśli mówimy o hołdzie złożonym zespołowi albo tradycyjnych koncertach „tribune to”, to można przymknąć oko na walory artystyczne.
Uwaga, nadchodzi nowe
Przy tej okazji warto przyjrzeć się nowemu zjawisku naszych czasów – nagrywanie piosenek na zasadzie „Split-screen”. Ta nowinka techniczna, pochodząca z przemysłu filmowego, sprytnie została wykorzystana przez zapalonych muzyków-amatorów. W skrócie chodzi o to, aby za pośrednictwem internetu przesyłać swoje wykonania ścieżek dźwiękowych konkretnego utworu. Efektem takiej „współpracy” jest złożenie wspólnego wykonania. W ten sposób powstaje sporo wersji „across the world”, w których każda ścieżka nagrana jest samodzielnie i potem doklejona do całości przez inicjatora takiego projektu. Jest oczywiste, że takie próby na razie nie mają prawa być szczególnie artystyczne, bo tu na razie chodzi jedynie o to, aby wszystko się zgadzało. Tak więc możemy mówić jedynie o wirtualnym karaoke zespołowym. Prawdopodobnie za kilka/naście lat dojdziemy do etapu, że spiritus movens takiego przedsięwzięcia będzie miał apetyt na coś więcej, niż proste odtworzenie oryginału. Tylko czekać, kiedy pojawią się opracowania koncepcyjne, w których inicjator będzie miał określoną wizję na zmianę utworu i będzie umiał ją zaszczepić swoim internetowym muzykom.
Wojciech Wądołowski
luty, 2014 r.