„To były piękne dni”
Ta piosenka, znana głównie pod tytułem „Those Were the Days”, została wylansowana w 1968 roku przez Mary Hopkins. Warto dodać, że została wydana przez należącą do The Beatles wytwórnię Apple, a producentem nagrania był sam Paul McCartney.
Z zupełnie nie wiadomych względów piosenka bardzo szybko zawojowała świat do tego stopnia, że niemal w każdym kraju powstawały dziesiątki nowych wykonań. Jednak niestety szybko okazywało się, że utwór, który pierwotnie był zaszufladkowany do gatunku “easy lesening”, w swoich nowych odsłonach objawiał się jako VERY easy lesening. Najczęściej tych wersji nie da się po prostu słuchać.
Prawdopodobnie większość nagrań tej piosenki nie powstałaby, gdyby nie zaprezentowana wersja. Jednak również tego wykonania nie byłoby bez oryginału, bo „Those Were the Days” jest coverem! Tak, i w dodatku w historii coverowej przypadkiem nieodosobnionym, kiedy to czyjaś interpretacja znacznie bardziej przyczynia się do popularyzacji utworu, niż jego wersja pierwotna. Jednak mimo wszystko jest to wyjątek, bo rzadko się zdarza, aby kultura anglosaska szukała wzorców rozrywkowych w regionach, które są od niej odległe. Piosenka, której dziś się przyglądamy, jest rosyjskim romansem „Dorogoi dlinnoyu” („Дорогой длинною”) skomponowanym przez Borisa Fomina do tekstu rosyjskiego poety, Konstatntina Podrewskiego.
Nagrań rosyjskojęzycznych jest tak dużo, że dziś trudno ustalić, które było pierwsze. Z zachowanych materiałów najstarsze jest nagranie Tamary Cereteli z 1925 roku.
Dopiero wysłuchanie tej wersji pokazuje dramat większości nagrań późniejszych. W nagraniu Tamary słychać wszystkie niuanse, które mają niezwykle istotny wpływ na ostateczny wydźwięk utworu. Odarcie piosenki z tych drobiazgów sprowadza ją na drogę, prowadzącą w jednym kierunku, kierunku kiczu.
Wśród tysięcy nagrań we wszystkich możliwych językach łatwo można znaleźć cechę wspólną – te wykonania chce się szybko należy zapomnieć. Na szczęście zdarzają się jednak także wersje nie tak złe. Okazuje się, że w Polsce mamy kilka całkiem udanych prób i prawdopodobnie nasze wspólne korzenie i często przecinające się losy mają tu decydujące znaczenie. Planując przyjrzeć się tej piosence wiedziałem, że najsłynniejsze polskie wykonanie to wersja Haliny Kunickiej. I od początku zakładałem, że tego nagrania nie będę rekomendował. Jednak kiedy porównałem tę interpretację z całym workiem wykonań nieudanych, to z przyjemnością musiałem tej wokalistce oddać honor.
Jak już ustaliliśmy, wersje zagraniczne są słabe i niegustowne. Jednak kiedy przyjrzymy się tekstowi, to widać, że mówimy o zupełnie innych piosenkach. Stąd pewnie te tak wyraźne różnice w ostatecznym kształcie.
W wersji oryginalnej śpiewa się, co jest raczej typowe dla rosyjskich romansów, o podróży trojką i zabawie z tą przejażdżką związaną.
Once upon a time, there was a tavern Those were the days, my friend |
The were riding in a troika with bells, Along a long road, and on a moonlit night, |
Właśnie nieudana wersja anglojęzyczna jest powodem stałych nieporozumień. Zresztą polskie tłumaczenie nawiązuje do tej nieudanej próby – tekst jest raczej o niczym, a na pewno nie ma wiele wspólnego z rosyjskim pierwowzorem. Szkoda.
Wśród licznych beznadziejnych coverów są jednak wyjątki, jak na przykład nagranie, którego dokonała wielka włoska diva, Dalida. Jej propozycja ma wiele pierwiastków włoskiej pieśni ludowej, dzięki czemu brzmi wiarygodnie.
Na zakończenie warto też posłuchać wersji nowocześniejszej. Podobnych prób jest więcej, jednak to właśnie interpretacja Shaggy’ego przekonuje najbardziej.
Wracając do kwestii autorstwa – cały zagraniczny świat, utożsamiając piosenkę z wykonaniem Mary Hopkins, przyjął, że autorem utworu jest Gene Raskin, mimo że napisał on jedynie tekst anglojęzyczny. I ten drobiazg niech będzie wnioskiem dla wszystkich artystów wykonujących covery – jeśli dotykasz obcego repertuaru, najpierw dokładnie zbadaj źródła i historię ich powstania. Taka analiza może pomóc w zaniechaniu tych prób, a w konsekwencji oszczędzeniu słuchaczom niepotrzebnych „wrażeń” estetycznych.
Wojciech Wądołowski
kwiecień, 2014 r.