„What a Wonderful World”
Dzisiaj o kolejnej wielkiej piosence, znanej za sprawą pierwszego wykonawcy, ale też podtrzymywanej przy życiu dzięki setkom nowych nagrań.
„What a Wonderful World” to dzieło twórców już wcześniej uznanych w środowisku muzycznym (Bob Thiele pod pseudonimem George Douglas i George David Weiss), tak więc ich kolejne dziecko było niemalże skazane na sukces. Do pełni szczęścia brakowało tylko wykonawcy – jedne źródła podają, że miał nim być Tonny Bennett, który nie przyjął propozycji, inne z kolei mówią, że utwór napisano specjalnie dla Louisa Armstronga. I ten, wykonując piosenkę, robi to tak przekonująco, że nie można mieć wątpliwości, że to utwór szyty na miarę (niezależnie od tego, która wersja spekulacji jest prawdziwa). Wykonanie Armstronga jest niezwykle optymistyczne i bardzo muzykalne. Po prostu zachwycające.
Piosenka, opiewająca piękno codziennego życia, miała stanowić swoiste lekarstwo na rasizm i napiętą sytuację polityczną w Stanach Zjednoczonych. Początki komercyjnego życia piosenki nie były jednak zachwycające – w USA sprzedaż utrzymywała się na poziomie poniżej tysiąca płyt, za to w Wielkiej Brytanii sukces był natychmiastowy. Różnica popularności piosenki w tych dwóch krajach nie wynikała z innej percepcji słuchaczy, a była jedynie wynikiem działań marketingowych. Po europejskim sukcesie amerykański wydawca piosenki (ABC Records), musiał zmienić swój początkowo niechętny stosunek, wszak już wtedy było wiadomo, że mamy do czynienia z piosenką niezwykłą. A jej niezwykłość potwierdzają coraz ciekawsze nowe wykonania w ilościach trudnych do zliczenia.
Pierwszym wykonawcą, który automatycznie kojarzy mi się z „What a Wonderful World” jest Eva Cassidy. Jej wszystkie wykonania coverów zachwycają, a szczególnie ta piosenka, w kontekście zmagania się artystki z chorobą nowotworową, nabiera zupełnie innego, wręcz symbolicznego wymiaru. Tę niezwykłość podkreśliła jeszcze bardziej Katie Melua, która wykorzystując archiwalne nagranie wykonała duet. Sposób w jaki obie artystki ze sobą „współpracują”, jest tak imponujący, że ten duet powinien być lekturą obowiązkową dla każdego, kto kiedykolwiek chce zaśpiewać z drugim wokalistą.
Wersja Evy Cassidy jest tak inna, ale przede wszystkim tak przekonująca, że znalazła setki naśladowców. Niestety prawie wszystkie wykonania nawet nie ocierają się o indywidualizm prekursorki. Podobna historia naśladownictwa i dopisania kawałka muzyki do wcześniejszego nagrania, to wersja Izraela „IZ” Kamakawiwo. Jego kariera oparta na rewolucyjnym wykonaniu głównie dwóch piosenek (drugą z nich jest „Over the Rainbow”) jest wspaniałym przykładem muzycznego Kopciuszka. Z okazji 10. lecia śmierci wokalisty, najbardziej znanego głosu Hawajów, postanowiono go uhonorować specjalną płytą. Na tę okoliczność do oryginalnych, skromnych wykonań Israela dodano akompaniament orkiestry symfonicznej. Ta, wzbogacona wersja Israela natychmiast zdobyła listy przebojów, utrzymując się w pierwszej piątce the Billboard World Chart przez rekordowe 2 lata!
Na drugim biegunie tych kameralnych, intymnych wersji są wykonania „na bogato”, z wielką orkiestrą symfoniczną, na dużej scenie, w bogatej oprawie. Tutaj wykonania Celine Dion, czy Roda Stewarda, a nawet Michaela Buble nie udźwignęły odpowiedzialności, jaką niesie z sobą piosenka. Jedno z nielicznych nagrań, w którym udało się dodać wartości artystyczne nie gubiąc zasadniczego przesłania, to wersja Glorii Estefan. Warto tu zwrócić uwagę na głównego autora sukcesu, którym nie jest wokalistka, a producent całej płyty ze standardami, Emilio Estefan (mąż artystki). Tutaj mamy do czynienia z nie tak rzadką symbiozą artystyczną, czy raczej świetnym uzupełnianiem i wspieraniem się. W przypadku tego nagrania można powiedzieć, że to właśnie koncepcja wykonania, głównie świetna aranżacja, zdecydowała o ostatecznym kształcie utworu – wystarczyło tylko, aby wokalistka tego nie zepsuła. I tak też się stało, bo o interpretacji Glorii Estefan nie można powiedzieć, ze jest wybitna, ale czasami chodzi o dobranie odpowiednich środków, aby nie przesadzić. I może właśnie interpretacja wokalistki z tego właśnie wynika.
Kolejne, bardzo kreatywne wykonanie to propozycja Esperanzy Spalding. Ta wokalistka i kontrabasistka, mocno osadzona w świecie jazzu, tutaj także jest wierna swojej stylistyce. Ważne jest jednak to, że artystka potrafiła jednocześnie pokazać swój koloryt i swoje rozumienie radości życia. Przy tym wszystkim Esmeralda nie kombinuje, nie zmienia oryginalnej melodii, a niewątpliwie byłaby w stanie sporo tutaj namieszać.
Czas teraz na wykonania nieco dziwne, a właściwie nie tyle dziwne, a lekko odbiegające od standardowych. Z góry odpowiadam malkontentom, że każdy może w inny sposób wyrażać swoją afirmację życia – ważne aby niestandardowa wersja, wnosząc coś nowego, była na tyle kreatywna, żeby stworzyć nową, przekonującą jakość. Zaczniemy delikatnie. Duet Chris Botti & Mark Knopfler to z jednej strony świetny, nieprzesadzony akompaniament, a z drugiej chropowaty wokalista. Całość nie tak „urokliwa” jak w wielu wykonaniach, jednak bardzo prawdziwa. Wiadomo, że obaj panowie mogliby tutaj popisać się większą wirtuozerią, zwłaszcza trębacz, ale chyba muzykom o coś zupełnie chodziło. I całe szczęście.
Inna, może mniej zaskakująca wersja, to propozycja Guy’a Sebestiana. Ta propozycja to jakże ważna w rozwoju muzyki próba odświeżenia piosenki-staruszki. Takie próby pozwalają zainteresować starym repertuarem młodych ludzi, nawet jeśli nie wiedzą, że to utwór sprzed lat. Stylistyka zaproponowana w tym nagraniu, a także szacunek z jakim wokalista potraktował oryginalną melodię, świadczy o wielkiej artystycznej klasie.
Kulminacją udziwnienia niech będzie nagrania kapeli Ministry, najlepszy dowód, że kreacja artystyczna nie akceptuje granic. A to czy komuś się podoba, to już inna kwestia. Prawdopodobnie najwięcej przeciwników znajdzie się wśród melomanów tak mocno przyzwyczajonych do wersji koturnowych, że pozwolenie sobie na mały krok w bok jest w ich opinii sporym nietaktem.
Analizując wiele piosenek pod kątem coverowania, niejednokrotnie zachwycałem się wersjami zespołów wokalnych. Tym razem, wbrew pozorom, ta kategoria jest uboga, mimo że piosenka wydaje się idealna do śpiewania wielogłosowego, zwłaszcza prób wariacyjnych, które z tym rodzajem śpiewania są nierozerwalne. Ciekawą wersję zaproponował OC Times. Szkoda tylko, że tego typu interpretacje są tworzone dla bardzo wąskiego grona odbiorców, co nie zmienia faktu, że nawet muzykę niszową warto wykonać co najmniej przyzwoicie.
Kończymy wersją raczej nie muzyczną – bo w projekcie Playing For Change chodzi o coś więcej. Takie łączenie różnych narodowości i kultur, to ostatnio, głównie za sprawą Internetu, zjawisko coraz bardziej popularne. Twórcy piosenki byliby prawdopodobnie zadowoleni z takiego właśnie sposobu promowania ich wspaniałej piosenki.
Wojciech Wądołowski
sierpień, 2014 r.