You raise me up

„You raise me up”
Początkowo był to  utwór instrumentalny zespołu Secret Garden pt. „Silent Story”. Melodię, opartą na ludowych motywach irlandzkich, skomponował Rolf Lovland, który poprosił znanego irlandzkiego pisarza i autora tekstów Brendana Grahama o napisanie do tej melodii słów. I tak powstała piosenka, która mimo młodego, niespełna 10-letniego wieku, została już zaśpiewana przez ponad 130 wykonawców. Pierwszym wykonawcą piosenki jest oczywiście Secret Garden, a wokalnie zespół wsparł Brian Kennedy.

 

Prawdopodobnie piosenka ta podzieliłaby los wielu szybko zapomnianych przebojów, gdyby nie kilka spektakularnych wykonań, które są dużo bardziej znane od pierwowzoru. Przyglądając się tym próbom nie można oprzeć się wrażeniu, że głównym powodem ponownego pojawienia się  kolejnych wersji jest przemyślana strategia marketingowa. Najczęściej są to propozycje niewiele różniące się od oryginału i niestety gorsze, ale okazuje się, że słuchaczom to nie przeszkadza. Wystarczy tylko wspomnieć, że tę piosenkę amerykańskie rozgłośnie radiowe w samym tylko 2004 roku nadały 500 tysięcy razy. 

Brytyjski boys-band  Westlife wprowadził piosenkę na pierwsze miejsca list przebojów w 2004 roku. Przy tej okazji spójrzmy na instytucję boys- albo gilrs-bandu. Pewnie nieprzypadkowo ktoś wymyślił tę nazwę, dla odróżnienia od prawdziwych zespołów wokalnych, bo akurat tutaj wokalistyka nie jest najważniejsza, a o przyjęciu do zespołu zapewne decydują inne, najczęściej niekoniecznie muzyczne kryteria. W wyniku przemyślanej selekcji wybiera się kilka osób, które mimo, że występują pod nazwą zespołu, nadal są solistami, bo w tego rodzaju grupach rzadko można spotkać się ze śpiewaniem wielogłosowym. 

 

Kolejny kamień milowy w życiu tej piosenki to rok 2005 i Josh Groban. Właściwie to jest głównie sukces producencki (David Foster i Frank Petrone), jednak to nagranie utorowało Grobanowi drogę na wielkie sceny i miejsce w sercach wielu słuchaczy. Zwłaszcza Amerykanów. No cóż, to co dla jednych jest kiczem, dla drugich może być sztuką i odwrotnie. Wiadomo, że to czy coś się komu podoba, to najczęściej kwestia gustu, a o tych nie powinno się dyskutować. Dyskutować można jedynie merytorycznie. Fenomen Grobana to jego głos, niby postawiony, tzw. operowy, ale nie do końca. Odwracając sytuację, ciekawe jak zareagowaliby znawcy muzyki, gdyby w dziele operowym główną partię zaśpiewał wokalista popowy?  Fenomen popularności Grobana to zjawisko podobne do tego jakie towarzyszyło popularności w Polsce Piotra Rubika. Dla wielu jego fanów był to pierwszy kontakt z tzw. wielką muzyką – bo jeśli na scenie występuje chór, orkiestra symfoniczna i soliści, to mamy do czynienia z czymś szlachetniejszym, niż zwykła muzyka pop. Mimo, iż nie jestem fanem takich eksperymentów muzycznych, to zdecydowanie bardziej wolę słuchać Rubika niż Grobana.

 Wersja Celtic Woman, to powrót do korzeni, czyli właściwego klimatu irlandzkiego. I na tym można skończyć opinię, bo poziom egzaltacji jaki nam tutaj zaserwowano nie pozwala na nic więcej. 

 

Od pewnego czasu “You raise me up” zaczęła być utożsamiana z kręgami katolickimi. Stało się tak za sprawą przyznającej się do swoich katolickich wpływów grupy Selah. Dzięki tej wersji piosenka znalazła się na pierwszym miejscu listy przebojów Billboardu w kategorii utworów religijnych. Od tego czasu coraz częściej piosence nadawano kontekst religijny, mimo że w tekście nie ma takiego wątku, ale jak się chce, to do wszystkiego można dopisać nieistniejący kontekst. To tylko kwestia wyobraźni odbiorcy.

 

 Wydaje się, że wszyscy zaprezentowani wykonawcy opracowali piosenkę według jednego scenariusza: na początek delikatny wstęp fortepianowy, potem także nie za mocny, ale już bardziej ckliwy wokal, potem dla podniesienia atmosfery i dodania kolorytu solówka instrumentalna, najlepiej coś w klimacie irlandzkim, potem znowu wokal, najchętniej inny, niż ten pierwszy, zaśpiewany w stylu „strongmeńskim”, im bardziej ozdobnie i dziwacznie, tym lepiej i na koniec chór, najchętniej w stylu gospel, żeby było łatwe nawiązanie do mistycyzmu. W takiej koncepcji brakuje jedynie na zakończenie czegoś na kształt Grande Finale Proponuję do wykorzystania razem lub osobno: chóry anielskie, kotły, dzwony kościelne i salwy armatnie.
Jedyne wykonanie, które nie mieści się we wspomnianym scenariuszu to wersja Becky Taylor. Tu nie ma egzaltacji i schlebiania niewybrednym gustom. Nie ma  też doszukiwania się na siłę mistycznego sensu tekstu. To piosenka o tym, o czym napisał autor i wyraźnie słychać, że wokalistka na prawdę chce o tym opowiedzieć.

W większości piosenek prezentowanych w naszym cyklu „O coverach (prawie) wszystko” przy niemal każdej piosence pojawiają się nazwiska wielkich artystów, którzy z dużym sukcesem próbowali wykonywać obcy repertuar. W przypadku piosenki „You raise me up” takich nazwisk nie ma. Ciekawe dlaczego? Odpowiedź jest chyba bardzo prosta.
Wojciech Wądołowski
Luty, 2012