Paweł Małaszyński – Odcinek II

Część II
„Takie są czasy, że łatwo kogoś bezkarnie opluć incognito.”

Do  wątków muzycznych jeszcze powrócimy, bo są bardzo interesujące i widać, że niezwykle dla Ciebie ważne.  Przenieśmy się teraz do Twojego świata aktorskiego. Praca w Teatrze Kwadrat krótko po skończeniu szkoły, to chyba duże wyróżnienie?
W tym teatrze zacząłem grać bezpośrednio po szkole, bo już w lipcu grałem w zastępstwie  za Andrzeja Nejmana. Potem były inne spektakle, a już w styczniu zaproponowano mi  etat.

Jak potraktowałeś informację, że zaczniesz pracę w teatrze, zwłaszcza w tak uznanym teatrze?
Dla mnie  to było najważniejsze, żeby zaraz po skończeniu szkoły  grać w teatrze. Wiedziałem,  że nawet  na chwilę nie mogę zrezygnować z kontaktu z publicznością i z grania w teatrze. Film, czy serial,  praca przed kamerą,  na pewno sprawiałyby  mi frajdę, ale wtedy kompletnie o tym nie myślałem, zależało mi jedynie  na tym, żeby cały czas grać w teatrze i rozwijać swój warsztat.

Oczywiście,  że wcześniej znałem Teatr Kwadrat, może przez kabaret Olgi Lipińskiej, gdzie grało wielu aktorów tego teatru. Znałem bardzo dobrze wszystkich aktorów, nawet  ich życiorysy.  Jako młody człowiek dużo czytałem o teatrze i aktorach. Podziwiałem Kobuszewskiego, czy Turka – takie dwa tuzy w Kwadracie. Sam Gajos czy Kwiatkowska grali w tym teatrze.  To była więc dla mnie duża nobilitacja – znaleźć się w tym zespole. Pamiętam moją pierwszą rozmowę z ówczesnym dyrektorem, że Hamleta ani Kordiana pan u nas nie zagra. Powiedziałem, że zdaję sobie z tego sprawę,  kocham komedię i mam nadzieję, że się sprawdzę. No i się udało,  już jestem tu ósmy rok. Poznałem tu wielu wspaniałych  ludzi. Niektórzy już odeszli . Ten zespół to jest taki prawdziwy zespół teatralny, my jesteśmy bardzo ze sobą związani emocjonalnie. To jest naprawdę druga rodzina. To nie są koledzy z pracy, gdzie przychodzisz na kilka godzin, odbębnisz swoje i  idziesz do domu. Nie. My w teatrze naprawdę jesteśmy prawdziwą  rodziną.

Twoja pierwsza etatowa rola  to „Sługa dwóch panów”,  gdzie występujesz w dwóch różnych rolach. Spektakl ciekawy, ale chyba trudny technicznie?
Tak. Dla mnie to było wyzwanie. Ja kończyłem szkołę wrocławską, gdzie bardzo duży nacisk kładziono na ruch i pantomimę. Przez pierwszy rok  mieliśmy zajęcia praktyczne, na  których pracowaliśmy w oparciu o system Grotowskiego, w który się wciągnąłem. Ta rola była  więc  dla mnie ważnym  wyzwaniem, bo wiedziałem,  że mogę zrobić coś ze swoim ciałem.  Przygotowując rolę,  zazwyczaj wychodzę od ciała, działam instynktownie. Del ‘arte  ćwiczy się wiele, wiele lat, zanim się dojdzie do jakiegoś poziomu. Tu wiedziałem, że mogę chociaż liznąć tego, ograniczając praktycznie całą rolę do ruchu. Dzisiaj nie wspominam dobrze tego przedstawienia. Granie w tym spektaklu było masakrą, którą uwielbiałem. Zachowywałem się jak przysłowiowy masochista.

Ten spektakl oglądało się z dużą przyjemnością.
Tak. Ale teraz,  gdy to wspominam,  to nie wiem, czy byłby w stanie dojść do takiej formy ruchowej. Niedawno się dowiedziałem, że  Andrzej Nejman,  nasz nowy dyrektor,  planuje  wznowienie tego przedstawienia. Potrzebowałbym miesiąca  treningu,  żeby dojść do tej sprawności, bo tam rzeczywiście dawałem z siebie wszystko. Jan Kobuszewski zawsze pytał przed wyjściem na scenę, bo grałem te rolę na zmianę z Marcinem Kwaśnym, czy dzisiaj gra Basen, czyli ten,  z którego wszystko spływa. Po prostu byłem mokry,  jakbym wychodził spod prysznica. Spalała mnie ta rola. Lubiłem to, chociaż przyznaję, że wychodząc na scenę, myślałem: „Boże,  jak mi się nie chce”, a potem wychodziłem na scenę i o wszystkim zapominałem. To jest tak, że gdy się otwiera  kurtyna i wychodzisz na scenę, to wszystko ci mija i wchodzisz w tę rzeczywistość i nie chcesz już z niej wychodzić. Tak jest w teatrze i za to właśnie teatr kocham.

Kilka lat temu,  będąc  na spektaklu „Perfekt  day”,  byłem świadkiem ciekawego wydarzenia. Pojawiasz się na scenie stosunkowo późno w trakcie spektaklu, ale Twojemu wejściu towarzyszy przeciągły jęk pań z widowni.  W końcu się doczekały!  Słyszysz takie reakcje?
No tak,  był taki okres. Ale co ja mam na to odpowiedzieć?  Wychodzę na scenę , robię swoje i  staram się być jak najlepszy. Mimo wszystko reakcje,  o których mówisz , są bardzo miłe.

Można się do tego przyzwyczaić?
Na początku nie zdawałem sobie sprawy z mojej popularności, nawet nie wiem,  kiedy ona przyszła.  Pojawiła się nagle, więc przyjąłem ją z dobrodziejstwem  inwentarza, ale musiałem się  jej nauczyć . Na początku mnie to przygniotło. Czułem się spłoszony, ale potem  przyzwyczaiłem się do tego. Spotkania z ludźmi,  z publicznością teatralną są zawsze dla miłe i zawsze znajduję na nie czas. Ja widzów  szanuję, myślę,  że to jest taka obopólna przyjaźń i akceptacja.  Ale  pewnie są też  ludzie, którzy mnie nienawidzą za coś tam. Takie są czasy, że łatwo kogoś bezkarnie opluć incognito. Obecnie, za pośrednictwem  Internetu,  to jest bardzo proste. Etap mojej mega popularności,  to był czas,  kiedy kręciliśmy Magdę M. Wtedy  kompletnie nie zdawałem sobie sprawy, że odniesie taki sukces, a że odniósł,  to się bardzo cieszę . Mimo wszystko  miło wspominam  ten okres, ale w pewnym momencie  to się kończy i trzeba dalej robić swoje. Podnosić  poprzeczkę i  iść do przodu.

A teraz? No cóż. Zawsze jest zmiana warty. Teraz pewnie są  inni, na widok których dziewczęta piszczą.

Jest wielu  aktorów, których się szufladkuje. Ten jest komediowy, tamten dramatyczny….
W  tym kraju wszystkich aktorów się szufladkuje.

Ty jednak nie mieścisz się w żadnej z tych szuflad, bo na co dzień grasz w teatrze komediowym, a w filmach raczej nie rozśmieszasz?
Co to  za różnica? Kogo to obchodzi,  że grasz w teatrze?  Ważne,  że jesteś w telewizji  i mają cię prawo oceniać. No pewnie,  że mają prawo, bo to jest wpisane w ten zawód, tylko czasami,  kiedy patrzę na to wszystko, to stwierdzam, że jest takie mierne, nijakie. Dlatego też często  uciekam i zaszywam się,  na przykład właśnie w  teatrze. Tutaj  spełniam się zawodowo, no i  jestem z dala od tego chaosu związanego z showbiznesem. Ale też musiałem nauczyć się w nim żyć, bo jestem przecież  jego częścią .

Zawsze miałem takie podejście, aby być trochę  z boku,  z dystansem do wielu rzeczy.  Spokojnie, małymi krokami, żeby nie oszaleć. Bo to wszystko jest ulotne. Jak się raz tym zachłyśniesz, to szybko możesz się udławić.  Naprawdę. Dlatego  każdy sukces traktuję jak porażkę, a porażkę jak sukces.

W Twojej filmografii  bardzo dużo jest wątków wojennych.
Co ja na to poradzę? Lubię tę tematykę.

Poruszyłem ten wątek, bo interesuje mnie Twój udział w filmie „Tajemnica Westerplatte”.
Ja tam nie grałem!

Jak to? Przecież  jesteś wymieniony w obsadzie tego filmu!
Jestem jeszcze wymieniony w kilku innych filmach, w których nie grałem. Zaproponowano mi tę rolę, i to wszytko. Potem się dowiedziałem, że zdjęcia się rozpoczęły. Nawet wiem,  kto gra moją rolę. Potem machnąłem na to ręką ,bo  to jest  po prostu niepoważne.  Dostajesz rolę, dostajesz scenariusz, czekasz na  sygnał, że masz przyjechać  na plan, po czym dowiadujesz się, że zdjęcia się rozpoczęły, a twoją rolę gra ktoś  inny.  Taki jest nasz show biznes.  A  z drugiej strony cieszę się, że w tym filmie nie zagrałem. Wiadomo z jakich powodów.  

Mimo tego, że z  tym filmem jest związana plejada znakomitości: dwóch laureatów Oscara – Jan A.P. Kaczmarek i Allan Starski, a w obsadzie Linda, Englert, Adamczyk…
I jeszcze Grabowski, Baka….

Chciałem oddać temu projektowi serce, bo scenariusz mnie zachwycił, ale potem wiadomo, co się stało. Nie ma sensu już do tego wracać.

 

Rozmawiał Wojciech Wądołowski

listopad, 2010 r.