„I’ve Got You Under My Skin”

I’ve Got You Under My Skin”

Utwór „I’ve Got You Under My Skin” zapisała się w historii muzyki jako jeden z nieśmiertelnych przebojów Franka Sinatry. Ten wokalista, specjalizujący się w odkrywaniu zapomnianych piosenek, wielokrotnie sprawiał, że obce piosenki zamieniał w utwory kojarzone bezpośrednio z nim. „I’ve Got You Under My Skin” należy do tych piosenek, które na stałe są związane z Sinatrą – dzisiaj każda płyta lub koncert poświęcony najważniejszym piosenkom artysty musi zawierać ten właśnie utwór.

„I’ve Got You Under My Skin” nie jest piosenką nową, ale dzięki brawurowej interpretacji Sinatry stała się wizytówką wokalisty. W jego ślady poszli inni znani artyści, którzy nagrali swoje wersje: Cliff Richard, Michael Bolton, Michael Buble, Bobyy Caldvell. Wszystkie te wersje są na swój sposób interesujące, ale utrzymane w duchu wykonania Sinatry. Nieco inaczej do piosenki podszedł Rod Stewart, nagrywając wersję delikatną, z większym oddechem.

Piosenka powstała ponad 80 lat temu, a mimo to ciągle jest atrakcyjna i obecna w naszych sercach. Pierwsze nagranie pochodzi z 1936 roku, a jej wykonawczynią była Virginia Bruce. Piosenka była częścią musicalu „Born to Dance” autorstwa jednego z najważniejszych twórców tego gatunku Cole Portera.

Jak przystało na tak starą i świetnie napisaną piosenkę, przyciąga ona wielu artystów. Wspomnieni na początku wykonawcy to podążają ścieżką wytyczoną przez Sinatrę. Tymczasem jest wielu artystów, którzy potrafili odnaleźć swoje wartości. Głównie są to wykonawcy, którzy jeszcze przed Sinatrą nagrywali swoje wersje. Zacznijmy od kilku ciekawych interpretacji pań.

Przyglądając się zjawisku coverowania, za każdym razem, kiedy tylko swoją wersję nagrała Ella Fitzgerald, nie potrafię się jej oprzeć. Ta wielka wokalistka także tym razem, z właściwym sobie rozmachem, wykonała wersję wspaniałą. Właściwie można z góry założyć, że przy omawianiu jakiejś piosenki nagranie Elli Fitzgerald musi się pojawić. Oczywiście pod warunkiem, że wokalistka miała ten utwór w swoim repertuarze.

Inna wielka dama amerykańskiej sceny Dinah Washington zaproponowała swoją bardzo oryginalną wersję. Nieporozumieniem byłoby porównywanie tej wersji z propozycją Elli Fitzgerald – obie są imponujące. Dinah pozwoliła sobie na wersję jeszcze bardziej artystyczną, bardziej opartą na muzyce improwizowanej. Warto zwrócić uwagę na świetne dopasowanie akompaniamentu do interpretacji wokalnej. Przy tym jednak kreacja artystki jest ciągle ozdobą tego znakomitego wykonania.

Josephine Baker, wielka dama ekranu zaproponowała wersję francuskojęzyczną z nieco innym podejściem do utworu. Jej propozycja jest bardziej taneczna, ale przy tym jakby nieco nostalgiczna, zmieniająca pulsację, z licznymi zwolnieniami tempa. Ta piosenka brzmi nieco  inaczej.

Mina, włoska wokalistka, nagrała wersję będącą częścią albumu „12 American Song Book”. Sam fakt wybrania tej piosenki jest tutaj wystarczającą rekomendacją. Przy okazji warto zwrócić uwagę na elegancką wersję artystki.

Ciekawą wersję nagrał amerykański skrzypek Stuff Smith. Jego nagranie z 1940 roku jest zaskakujące – z jednej strony interesujące opracowanie muzyczne, a obok tego lekkie i dowcipne wykonanie. W tym kontekście propozycja Smitha jest imponująca. A przy okazji odkrywamy, że sama klasa artysty nie wystarcza do perfekcyjnego wykonania, bo oprócz tego warto mieć ciekawą koncepcję.

Diana Krall jest artystką dobrze czującą się w obcym repertuarze. Jej wersja jest nostalgiczna, taka na wskroś „krallowska”. I na tym chyba polega umiejętność wykonywania znanych piosenek, aby zachowując oryginalną materię przemycić swoje charakterystyczne brzmienie. Słuchając tego nagrania, nie mamy wątpliwości, że to od początku do końca Diana Krall. Jeśli ktoś nie zna dobrze historii piosenki, to może nawet pomyśleć, że to wersja oryginalna, a wszystkie ostatnio tworzone są inspirowane właśnie tym nagraniem.

Na tym kończymy spotkanie z nagraniami klasycznymi, zwracającymi uwagę swoim kunsztem  muzycznym i szacunkiem dla oryginału. Nie można jednak pominąć kilku wersji, które mocno odcinają się od stylistyki i charakteru, do którego przyzwyczaili nas najwięksi wykonawcy. Gloria Gaynor, królowa muzyki dyskotekowej drugiej połowy XX wieku, zaadoptowała piosenkę do swojej ulubionej stylistyki. Ta wersja jest tak autentyczna i charakterystyczna dla artystki, że aż trudno uwierzyć, że jest jedynie nowym odczytaniem starej piosenki.

Mel Tome zaproponował piosenkę w stylistyce bossanovy. Tutaj właściwie niewiele się dzieje, oprócz samego faktu zastosowania innej formy muzycznej. Reszta jest raczej niezmieniona – całość brzmi lekko i świeżo.

Pochodzący z RPA zespół Seether, poruszający się w obszarach post grunge i metalu alternatywnego, zaproponował wersję zaskakującą. Z jednej strony słyszymy wierność swojej ulubionej stylistyce, ale nie można nie zauważyć, że materiał wyjściowy został potraktowany z należnym szacunkiem. Takie wersje robią wrażenie.

Wersje a cappella w naszym cyklu są częstym gościem. Powody są dwa: pierwszy i najważniejszy to ten, że zespoły wokalne, opracowując znane piosenki, muszą wykonać dużo pracy koncepcyjnej, tworząc opracowania wariacyjne z innym podejściem do konstrukcji i nowym ujęciem harmonicznym. Inny powód to moje zamiłowanie do tego rodzaju muzycznej kreacji. Tym razem posłuchamy dwóch wykonań zupełnie innych. Amerykański aktor i wokalista Sammy Davis Jr. nagrał bardzo oryginalną wersję. Temu wykonaniu a cappella towarzyszy perkusja, co nadaje specyficznego uroku. Ta wersja brzmi bardzo nowocześnie, a przecież powstała w 1968 roku, czyli prawie 50 lat temu.

Znakomite nagranie zafundował Gerard Kenny. Jego wersja w aranżacji Tony Riversa jest wyśmienita. Doczekaliśmy takich czasów, że współczesna technika pozwala na nagrywanie świetnych wersji przez jednego artystę. Takich nagrań jest obecnie coraz więcej, dzięki temu mamy okazję poznawać wyjątkowych wykonawców, którzy głównie prezentują swoje osiągnięcia w sieci.

Po napisaniu ponad 160 artykułów na temat różnych piosenek cieszących się popularnością wśród coraz młodszych wykonawców, przyzwyczaiłem się już, że ciekawych nagrań jest zawsze dużo. Tym razem jednak było ich tyle, że bardzo długo musiałem zacieśniać kryteria selekcyjne. Ostatecznie przyjrzeliśmy się 13 wersjom – to wyjątkowo dużo, w porównaniu z innymi analizowanymi piosenkami, ale w tym przypadku absolutne minimum. Co prawda to żadna sztuka nagrać nową wersję dobrego utworu, ale niewątpliwie duże wyzwanie, jeśli chce się wydobyć coś nowego, i oddając szacunek twórcom piosenki, zaznaczyć swoją osobowość.

Wojciech Wądołowski

listopad, 2017 r.