„Dream a Little Dream of Me”
Utwory z pierwszej połowy ubiegłego wieku to ciągle żelazny repertuar dla artystów, którzy nowymi wykonaniami przypominają słuchaczom o najważniejszych cechach piosenki. A najistotniejsza powinna być jednak muzyka, bo ta najczęściej może pomóc dziełu w nieśmiertelności.
„Dream a Little Dream of Me” to kolejna z tych piosenek, które nie mają prawa sie zestarzeć – i o tym właśnie będzie dzisiejsza opowieść. Utwór jest efektem współpracy w 1931 roku 2 muzyków (Fabian Andre i Wilbur Schwandt) z autorem tekstu, Gusem Kahn). Do premierowego wykonania przyznaje się kilku artystów, jednak pierwsze zachowane to wykonanie Ozzie Nelsona.
Pierwsze nagranie utworu to typowe na ówczesne czasy zestawienie profesjonalnej orkiestry z wokalistą „zatrudnionym” do jednej piosenki. Krótko po premierze takich nagrań pojawia się bardzo dużo, niestety wszystkie one powielają to co już powstało. To, co akurat w tej piosence jest charakterystyczne, czyli jej „zaklętość”, bardzo długo wpływa na nowe wykonania i nie pozwala na spektakularne samodzielne odczytanie utworu. Wśród wykonawców, którzy padli ofiarą tego niedoścignionego archetypu wykonawczego, jest wielu uznanych wykonawców. Nie można jednak pominąć dwóch wersji artystów, którzy w kontakcie z obcym repertuarem przyzwyczaili nas do mistrzostwa.
Michael Buble jak zwykle wykonuje piosenkę z dużą klasą i urokiem. W tej wersji nie ma nic szczególnie odkrywczego, jest to jednak tak kulturalne i profesjonalne wykonanie, że trudno obok niego przejść obojętnie. Inna specjalistka wykonywania obcego repertuaru, Ella Fitzgerald, wykonuje w duecie z Louisem Armstrongiem wersję klasyczną, w której zachwyca dbałość o szczegóły. Wokalistka nie byłaby sobą, gdyby nie zostawiła po sobie śladu w postaci drobnych, acz bardzo istotnych dodatków. Improwizacja obojga artystów to pokaz klasy wokalnej.
Pozostając w kręgu wielkich dam zaprzyjaźnionych z jazzem, warto zwrócić uwagę na nagranie Diany Krall. Jej wersja, także bardzo wolna, dzięki zastosowaniu ciekawego frazowania jest jeszcze bardziej swingująca, a dzięki temu bardziej wyrafinowana. I właśnie takie wykonania, zwłaszcza artystów, którzy mają sporo swojego repertuaru, najlepiej świadczą o świadomości i wielkości artystycznej.
Zdecydowana większość nowych wykonań to mniejsze lub większe utrzymywanie się w stylistyce, zaproponowanej w wykonaniu oryginalnym. Trzy wysłuchane przed chwilą nagrania są tego najlepszym przykładem. Teraz warto poznać artystów, którzy idąc trochę „pod prąd” zaproponowali zupełnie nowe oblicze. Zaczynamy od Frankie Laine, który osadził piosenkę w stylistyce woogie boogie. To o tyle interesujące, że powstało we wspomnianym okresie wielkiego boomu na nowe wykonania. Ale też pewnie dlatego, na tle dziesiątek kopii, to nagranie musi zwrócić uwagę.
Przeskakując do czasów nowszych, odnotować należy propozycję zespołu, który uważany jest za prekursora stylu nazwanego power metal. Blind Guardian nagrywa wersję szokującą dla osób przyzwyczajonych do spokojnego charakteru piosenki. Takie jednak wersje, z punktu widzenia zjawiska jakim jest cover, na pewno mają sens.
Wśród wykonań zmieniających nieco oblicze piosenki, są liczne interpretacje w językach obcych. Te wersje muzycznie nie stanowią większej atrakcji, jednak sam fakt ich wykonania dodaje piosence szczególnego smaczku. Brazylijska wokalistka Caterina Valente korzysta z okazji, aby przemycić do utworu trochę klimatu kulturowego. No i proszę, niby niewiele tu zmieniono, niby ta sama piosenka, a jednak inna.
Kończąc przegląd ciekawych wykonań posłuchajmy propozycji Robbiego Williamsa, który pozwolił sobie na niezłą zabawę utworem. Jego propozycja utrzymania całego wykonania w stylistyce z poprzednich epok pokazuje dystans do piosenki, ale też do samego siebie. I robi to wokalista, który raczej nie musi wdzięczyć się do publiczności, ani desperacko szukać obcego repertuaru. Tym optymistycznym akcentem kończymy dzisiejszą historię o zwykłej – niezwykłej piosence.
Wojciech Wądołowski
luty, 2015 r.