Hey Jude

„Hey Jude”

Jedna z popularniejszych piosenek legendarnego zespołu The Beatles, numer 8 na liście przebojów wszech czasów, czyli najwyżej notowana piosenka tego zespołu. A przecież na tej liście znajduje się aż 18 ich piosenek! Żeby nie robić tu półstronicowego spisu tytułów, ograniczę się tylko do tych z pierwszej setki: “Yesterday”, “I want to hold your hand”, “Let it be”, “In my life”,  “A day in a life”, “Help”, “She loves you”,  “Strawberry fields forever”, “Norwegian wood”. Tak, aż 10 piosenek w pierwszej setce. Absolutny rekord! Nic więc dziwnego, że The Beatles okrzyknięto klasykiem rock and rolla. 
Piosenka „Hey Jude” została napisana przez Paula McCartneya dla syna Johna Lennona. Po rozwodzie Johna i Cynthii Powell, McCartney odwiedzał ich syna, Juliana. Ze względu na długoletnią przyjaźń między muzykami, czuł się zobowiązany do pomocy jego rodzinie w trudnych momentach. Według słów artysty właśnie wtedy powstał pomysł na utwór, zatytułowany początkowo Hey Jules, a następnie przemianowany na Hey Jude ze względu na lepsze brzmienie tytułu. Julian Lennon o zadedykowaniu mu piosenki dowiedział się niemalże dwadzieścia lat później, mimo że z  McCartneyem miał znacznie bliższy kontakt, niż z ojcem. Ta bliskość przejawia się do dziś – Julian zbiera wszystkie dostępne pamiątki i dokumenty związane z piosenką. Najważniejszym skarbem Juliana są zdobyte w 2006 roku prawa autorskie do Hey Jude – są to jedne z nielicznych praw, których nie kontrolował Michael Jackson.
Genialność utworu przejawia się w jego prostocie. Oparta na kilku funkcjach piosenka może być zagrana przez każdego początkującego gitarzystę. Co prawda oryginalnie została skomponowana w tonacji F-dur, ale przetransponowanie do G-dur zdecydowanie ułatwia jej zagranie. 
 
Zaprezentowane nagranie to, wbrew pozorom, nie fragment koncertu, a zgodny z wcześniej napisanym scenariuszem, teledysk. Na tym przykładzie widać, jak znacznie show business popędził w zakresie produkcji klipów muzycznych. 
Czas otworzyć galerię wykonań coverowych. Niestety ta galeria nie będzie szczególnie obszerna. Okazuje się, że to piosenka bardzo łatwa do odtworzenia, ale wniesienie do niej świeżości stanowi niezły problem. Wykonawcą, którego historia muzyki uznaje za jednego z wiodących propagatorów „Hey Jude” jest Wilson Pickett. Jego wersja, ze zmienioną pulsacją i nadaniem charakterystycznych dla lat 60. brzmień, stała się  największym komercyjnym sukcesem  – jako jedyny cover tej piosenki trafiła na listę Billboard Hot 100.
 
Podobnych wykonań było sporo. Zwłaszcza na przełomie lat 60-ych i 70-ych, czyli krótko po sukcesie utowru. Nowe wersje pojawiały się niezwykle często, a każdy uznany artysta starał się mieć w swoim repertuarze co najmniej jedną piosenkę The Beatles. Na tym tle bardzo interesująco brzmi wersja Elli Fitzgerald – swingująco i lekko. Ella zaproponowała tu pewnego rodzaju wariację tej piosenki i momentami aż trudno się oprzeć wrażeniu, że to nie jest znany standard jazzowy. Tak, to niewątpliwie wokalistka wszech czasów!
 
 
Jakże inna jest wersja Roberty Flack. Ta wokalista, odnosząca największe sukcesy 40 lat temu („Killing mesofty”), w tym roku nagrała płytę. Jej interpretacja „Hey Jude” jest dojrzała, świadcząca o dużym doświadczeniu i kulturze muzycznej. 

 

A propos stylizacji na standard, której dokonała wspaniała Ella. Kolejne nagranie to wersja instrumentalna, która została „ubrana” w klasyczną miniaturę gitarową. Bardzo zgrabne i z klasą.

 

Skoro zrobiło się już tak podniośle, to warto posłuchać wersji symfonicznej. W dodatku zagranej nie przez byle kogo, bo  The London Symphony Orchestra. Szkoda tylko, że ta wersja nie jest całkowicie symfoniczna, bo pewnie byłoby bardziej stylowo.

 

Osobną kategorią życia tej piosenki jest jej obecność w kinematografii. Sam fakt, że reżyser sięga po ten utwór, świadczy o klasie piosenki i jej wielkiej sile przekazu. Na zakończenie więc wykonanie z filmu „Across the universe”. Film interesujący, aczkolwiek jego nominacja do Oscara trochę dziwi. Pomysł na film – zbudowanie scenariusza na bazie piosenek The Beatles – wydaje się nieco ryzykowny. Nie wdając się w wartości artystyczne filmu, warto go obejrzeć ze względu na 33 ciekawe propozycje interpretacji. „Hey Jude” w wykonaniu Joe Andersona jest znakomitym przykładem na niekończące się możliwości,  jakie w piosenkach tego świetnego zespołu wciąż drzemią.

 

Wojciech Wądołowski

 

czerwiec, 20012