„I Shot the Sheriff”
Ta ciągle popularna piosenka, to jedna z wizytówek Boba Marleya. Utwór pojawił się na płycie zespołu artysty („The Wailers”) p.t. Burnin w 1973 roku.
Początkowo autor wymyślił frazę „I shot the police”, jednak z obawy przed cenzurą zdecydował się na wersję łagodniejszą. Pomysł na piosenkę zasadza się na oryginalnej historii opowiadanej przez faceta, który przyznaje się do zabicia szeryfa. Celowo w tekście unika się określenia „morderstwo” – zabójca tłumaczy sie strzałem w obronie własnej. Jednak najciekawszy jest tu wątek celu – narrator przyznaje się do zastrzelenia szeryfa, podczas gdy w oskarżeniu mowa jest także o zabiciu jego zastępcy. I ten „drobiazg” ma decydujące znaczenie na wydźwięk utworu i jego dramaturgię.
I shot the sheriff
But I didn’t shoot no deputy, oh no! Oh!
I shot the sheriff
But I didn’t shoot no deputy, ooh, ooh, oo-ooh.)
Yeah! All around in my home town,
They’re tryin’ to track me down;
They say they want to bring me in guilty
For the killing of a deputy,
For the life of a deputy.
But I say:
Oh, now, now. Oh!
(I shot the sheriff.) – the sheriff.
(But I swear it was in selfdefence.)
Oh, no! (Ooh, ooh, oo-oh) Yeah!
I say: I shot the sheriff – Oh, Lord! –
(And they say it is a capital offence.)
Yeah! (Ooh, ooh, oo-oh) Yeah!
Sheriff John Brown always hated me,
For what, I don’t know:
Every time I plant a seed,
He said kill it before it grow –
He said kill them before they grow.
And so:
Read it in the news:
(I shot the sheriff.) Oh, Lord!
(But I swear it was in self-defence.)
Where was the deputy? (Oo-oo-oh)
I say: I shot the sheriff,
But I swear it was in selfdefence. (Oo-oh) Yeah!
Freedom came my way one day
And I started out of town, yeah!
All of a sudden I saw sheriff John Brown
Aiming to shoot me down,
So I shot – I shot – I shot him down and I say:
If I am guilty I will pay.
(I shot the sheriff,)
But I say (But I didn’t shoot no deputy),
I didn’t shoot no deputy (oh, no-oh), oh no!
(I shot the sheriff.) I did!
But I didn’t shoot no deputy. Oh! (Oo-oo-ooh)
Reflexes had got the better of me
And what is to be must be:
Every day the bucket a-go a well,
One day the bottom a-go drop out,
One day the bottom a-go drop out.
I say:
I – I – I – I shot the sheriff.
Lord, I didn’t shot the deputy. Yeah!
I – I (shot the sheriff) –
But I didn’t shoot no deputy, yeah! No, yeah!
Zaledwie rok po premierze swoją wersję nagrywa Eric Clapton. Jego nagranie osiąga szczyty list przebojów a w 2003 roku zostaje włączone do Grammy Hall of Fame. I wyłącznie z tego względu wspominamy tę wersję, bo z punktu widzenia artyzmu nie jest ona szczególnie odkrywcza.
Dla kontrastu – wykonanie Michael’a Jackson’a, które nastąpiło krótko po premierze piosenki, na fali jej pierwszej popularności. Może to nie szczególnie odkrywcza propozycja, zwłaszcza, że utrzymana jest w zdecydowanie lekkiej, musicalowej konwencji ale należy jednak jej posłuchać, chociażby na cały klan Jacksonów, którzy wzięli udział w nagraniu. Warto też odnotować, że w tym przypadku spotykamy się z muzyczną odwagą koncepcyjną – nowe rytmy, inne frazowanie, dodane motywy instrumentalne.
Raper i aktor Warren G w swoim wykonaniu połączył dwa talenty. Jego rapowana wersja wyróżnia się chociażby tym, że jest pierwsza w tej stylistyce (później wielu raperów nagrywało kolejne mniej lub bardziej udane wersje). Warren G zaproponował rozbudowany, bardzo narracyjny i dosłowny teledysk, mogąc się wykazać jako aktor. To wszystko tworzy spójną całość i może przekonać nawet przeciwników rapu.
Wśród wielu mniej lub bardziej udanych wersji nagle zatrzymuje nas propozycja, którą wykonuje Screaming Jay Hawkins. Tutaj zaskakuje trochę inne, niż zazwyczaj, podejście. Ta wersja jest nieco ekscentryczna, dziwna, ale ciekawa. Na pewno słychać tu emocje i wyśpiewywanie prawdy. Na tym przykładzie widać, że można odciąć się od oryginału i pójść zupełnie nowym tropem – wymaga to jednak artystycznej odwagi.
Ważne miejsce w życiu piosenki mają propozycje typowo rozrywkowe – zabawowe i taneczne. Tę stylistykę zapoczątkował wspomniany klan Jacksonów. Później było jeszcze lepiej. Zespół Ligh of the World nagrał wersję w stylistyce typowej dla lat 70. ubiegłego wieku. Jest tu lekko, funkowo, jazzująco, po prostu z polotem.
Podobnie jest w przypadku wersji NASA. Tutaj jest także niezwykle świeżo – tanecznie i funkowo. Tę wersję również bardzo dobrze się ogląda, bo towarzyszy jej świetny klip. I tak właściwie to nagranie ma sens właśnie z towarzyszącym jej obrazem, bo dopiero w całości widać przesłanie twórców. Prawdopodobnie chodziło tu o stworzenie czegoś w rodzaju delikatnego pastiszu. I to na pewno świetnie im się udało.
Kończąc tę opowieść warto sobie uzmysłowić trywialną prawdę – piosenka to połączenie muzyki i tekstu. Jeśli nowy wykonawca próbuje wykonać obcy repertuar, to wypada wiedzieć, jakie intencje przyświecały autorowi, żeby nie zrobić utworowi krzywdy. Warto też dobrze się zastanowić, zanim podejmie się decyzję o mocnej zmianie charakteru wykonywanego utworu – robienie komedii z dramatu (lub odwrotnie) to chodzenie po artystycznej linie, czyli „zabawa” dla najlepiej wtajemniczonych i odważnych. Upadek z wysokości może się skończyć tragicznie, więc chyba lepiej pozostać na ziemi.
Wojciech Wądołowski
kwiecień, 2015 r.